Światowa Organizacja Handlu pogroziła Unii Europejskiej palcem. Powodem są ograniczenia w imporcie do Wspólnoty żywności genetycznie zmodyfikowanej. Jeżeli Unia nie ustąpi grożą nam sankcje handlowe. Nasi politycy zgodnie namawiają Brukselę, żeby nie ustępowała.
Skargę na Unię Europejską złożyli najwięksi producenci żywności transgenicznej na świecie. Zdaniem Stanów Zjednoczonych, Kanady i Argentyny obowiązujące od 1998 moratorium na import GMO nie ma żadnych podstaw naukowych i jest niezgodne z zasadami wolnego handlu. Wprawdzie zakaz nie obowiązuje już od dwóch lat, ale wciąż wprowadzenie na unijny rynek genetycznie zmodyfikowanego produktu jest bardzo trudne lub wręcz niemożliwe.
- Staramy się nie dopuścić do tego, żeby żywność genetycznie modyfikowana była wpuszczana do Polski, ani na terenie kraju produkowana – mówi Jan Krzysztof Ardanowski – wiceminister rolnictwa.
Takie podejście do sprawy popierają wszystkie siły polityczne w Sejmie. Żywności i to wyjątkowo dobrej i smacznej mamy pod dostatkiem, nie potrzebujemy więc genetycznie zmienianej – mówią zgodnie politycy.
Polskie prawo zabrania uprawiać rośliny modyfikowane genetycznie. Na potrzeby przemysłu jest natomiast sprowadzane śruta sojowa. Przedsiębiorcy z branży paszowej twierdzą, że wszelkie próby ograniczenia lub zakazu jej importu skończą się podwyżkami cen pasz. Rząd zdaje sobie sprawę z zagrożenia, ale upiera się przy swoich argumentach i chce szukać alternatywnych wobec soi roślin zawierających białko.
Odpadem przy ich wytworzeniu są bogate w białko makuchy rzepakowe i śruta poekstrakcyjna. Problem w tym, że jak na razie produkcja biopaliw jest u nas w powijakach.