Mama, gdy była w moim wieku miała już swoją rodzinę – męża i dwójkę dzieciaków. Dzieciaki dorosły, a jej sytuacja nie uległa zmianie. Zmieniła się tylko przestrzeń, która coraz bardziej się zawęża i atmosfera, która coraz bardziej się zagęszcza. Podobnie rzecz się ma w większości polskich domów, czasem jeszcze zdarza się, że przybywa dodatkowy mąż czy żona, z rzadka przybywa potomków.
Wyniki ostatniego powszechnego spisu ludności są następujące: polskie społeczeństwo starzeje się, dziś większe zapotrzebowanie jest na trumny niż na dziecięce łóżeczka. Młodzi ludzie o parę lat później niż ich rodzice zawierają małżeństwa i zakładają rodziny. Powstała sytuacja absurdalna, odwrotna proporcjonalność ogarnęła polską rzeczywistość, przecież w wiek rozrodczy weszło już tysiące młodych kobiet z wyżu demograficznego końca lat siedemdziesiątych i początku osiemdziesiątych. Czyżby nagle zanikły wszelki instynkty macierzyńskie, czy aż tak mocno uległa zmianie nasza mentalność?
Nie sadzę, nie..., zmieniła się po prostu rzeczywistość. Brak zaplecza socjalnego dla rodzin, kryzys na ryku mieszkań, wysokie bezrobocie są przyczyną takiego stanu rzeczy. Trudno poradzić sobie z rzeczywistością, tym bardziej, gdy chce się od niej coś dostać, gdy chce się godnie żyć; trudno przekonać dziś młodych do szybszego i większego zaangażowania w prokreację – brakuje po prostu argumentów. Młodzi, którzy stoją przed wyborem: teraz zdecyduję się rodzinę, żonę, męża, dziecko – wegetację i życie "na kupie", a odłożę to na potem, a może się uda, może studia okażą się szansą dla mnie i dla mojego przyszłego potomka – wybierają to drugie. Oczywiście do głosu dochodzą aspiracje, ale dochodzi też presja wywierana przez środki masowego przekazu, presja: tylko najlepszy ma szansę, prawo dżungli: silniejszy wygrywa. I fakty są następujące: 1,8 mln studentów, z tego 0,95 mln to studentki – większość z nich odkłada decyzję rodzicielstwa na czas po ukończeniu studiów, aż do znalezienia choćby pierwszej pracy... A co po studiach? Może niektórzy znajdą pracę, może... i nie mówię tu o wymarzonym zawodzie, nie mówię o dobrej pracy, a o jakiejkolwiek.
Oczywiście, że w końcu zapada decyzja życiu na własny rachunek (wbrew przeciwnościom), czasami o małżeństwie; zapada bo każdy w końcu zapragnie odciąć pępowinę, oderwać się od rodzinnego domu, skosztować samowystarczalności. Lecz decyzja: samodzielność rzadko równa się prokreacji, zwykle na potomka trzeba parę lat poczekać. Jedna z moich koleżanek powiedziała: nigdy nie ma odpowiedniego momentu na dziecko, a w naszym kraju tym bardziej.
Apeluję: ministrowie, panie posłanki, panowie posłowie – zaradźcie! Macie wybór: możecie dać młodym przykład, albo zrobić coś dla polityki prorodzinnej. Proponuję to drugie. Nie wypędzajmy bocianów na zawsze do ciepłych krajów. Trzeba znaleźć sposób, by nie zabrakło nam tych, którzy najszczerzej wierzą w Świętego Mikołaja.