Mieszkańców wsi nie stać na wykupienie niezbędnych leków, dlatego większość z nich realizuje recepty "na kreskę. Farmaceuci twierdzą, że tak źle jeszcze nie było.
Kilka dni temu wydałam 50 zł na leki, dziś 20 zł. Potrzebne mi jeszcze
jedno lekarstwo, ale już nie wezmę, bo nie wystarczy mi pieniędzy - mówi
Leokadia Bondyra z Zalesia. Na leki wydaje miesięcznie ok. 200-300 zł
Prawie 70 procent klientów apteki w Zawadzie pod Zamościem kupuje
lekarstwa "na zeszyt". Podobna sytuacja jest w większości wiejskich aptek w
naszym regionie.
- Bieda sięgnęła zenitu - uważa Teresa Janda, właścicielka apteki w
Dziekanowie. - Ludzie nie są w stanie wykupić tego, co im lekarz przepisze.
Nie mają pieniędzy. Pisze się w zeszyt po kilkanaście osób
dziennie.
Janda prowadzi aptekę od 11 lat i twierdzi, że z roku na rok
sytuacja jest coraz gorsza. Ludzie przychodzą i proszą, aby z recepty wybrać ten
lek, który jest najbardziej niezbędny. Z reszty rezygnują. Więc farmaceutka
wybiera, kredytuje, a później czeka na pieniądze. Często zdarzają się też tacy,
którzy wstydzą się przyznać do biedy, a kiedy dowiadują się ile musieliby
zapłacić, po prostu wychodzą.
- U nas około 60-70 procent ludzi kupuje
lekarstwa "na kreskę - mówi Joanna Potocka z apteki "Panaceum w Zawadzie.
Kredytowane są tu leki wartości 100-200 zł, ale także te, których cena ledwie
przekracza 10 zł. Jeśli w rodzinie nie ma rencisty, któremu przysługują zniżki,
problemem jest wykupienie farmaceutyków nawet za 20 zł. - Prowadzę zeszyt od 6
lat. Kiedyś wpisywałam do niego po kilka osób w tygodniu. Od 2 lat nie ma dnia,
żeby ktoś nie chciał leków "na kreskę - dodaje Potocka.
Zeszyty apteczne
pęcznieją. Niektórzy dłużnicy aptek oddają pieniądze po kilku dniach, inni
dopiero po miesiącu, czasem po dwóch. Są jednak i tacy, którzy "zapominają" o
długu. - Jak się człowiek sparzy kilka razy, to jest ostrożniejszy. Ale są
takie dni, że wszyscy chcą kupować na kreskę, gdy do renty daleko -
powiedziała nam farmaceutka z Ulhówka.
- Często kupujemy leki na
kredyt - opowiada mieszkanka Szpikołosów, ale nie chce podać nazwiska, bo
się wstydzi. - Na wsi są takie okresy, że jeśli nic się nie sprzeda, nie ma
pieniędzy. Jeżeli boli mnie gardło, to nawet do lekarza nie idę. Szukam domowego
ratunku: czosnek, cebula - opowiada. Gorzej, kiedy potrzeba leków
przeciwzapalnych na chory kręgosłup, albo kiedy zachoruje jej dziecko. - Syn ma
alergię. Jedną partię leków dla niego kupiłam na kredyt. Z drugiej już
zrezygnowałam. Po prostu nie miałam za co kupić. W domu nie mamy żadnego
rencisty. Byliśmy dobrymi gospodarzami a teraz tacy jak my są nędzarzami.
Nierzadko zbieramy po 20 groszy na chleb. W naszej wsi jest co raz więcej
młodych ludzi, których nie stać nawet na opłacenie ubezpieczenia. Jednemu palec
obcięło. Nie dostał grosza odszkodowania, bo nie był ubezpieczony. Żyją w
nędzy - opowiada kobieta.
- Trzeba chyba poruszyć, tych z "góry,
żeby zrozumieli, że jest już wielka bieda. Ktoś o ludziach całkiem zapomniał. Co
mówić o lekach, kiedy ludzi nie stać na wyposażenie dzieci do szkoły -
ubolewa Teresa Janda.