W nadchodzącym roku gospodarka na świecie ma rozwijać się nieco wolniej, ale za to bardziej stabilnie - mają nadzieję ekonomiści. Tak będzie, jeżeli nie zaskoczą nas ceny surowców, jeżeli Amerykanie pokażą, że naprawdę łatają dziurę w budżecie, i jeżeli europejska gospodarka w końcu znajdzie sposób na wzrost. Gdyby chociaż połowa z tych życzeń się spełniła, już będzie świetnie
W dodatku w tym roku stawianie prognoz ekonomicznych w znacznie większym stopniu niż kiedykolwiek przypomina wróżenie z fusów: niewiadomych jest więcej niż zazwyczaj. Oto najciekawsze znaki zapytania dla globalnej gospodarki.
Jak szybko będziemy rośli?
Jak prognozują międzynarodowe organizacje gospodarcze - takie jak MFW, Bank Światowy czy OECD - globalne tempo wzrostu gospodarczego nie będzie tak wysokie jak w 2004 r. Wtedy sięgnęło aż 5 proc., w tym roku skurczy się do 4,3 proc. To jednak wciąż dość sporo.
Zwolnią przede wszystkim trzy największe gospodarki - USA, Unia Europejska i Japonia. Odpowiadają one za ponad połowę globalnego PKB, choć mieszka w nich tylko 15,3 proc. światowej populacji. USA ma osiągnąć ok. 3 proc. wzrostu. Nadzieje pokładane w Japonii nie sprawdziły się - prognozowany tam wzrost to nieco ponad 2 proc. Podobnie będzie w strefie euro.
Tempo wzrostu mają za to utrzymać, a nawet przyspieszyć, kraje rozwijające się: Indie, Rosja, Turcja. Nadal nie wiadomo, jak szybko będą rosły Chiny.
Ile będzie kosztowała baryłka ropy?
To jedna z najważniejszych cen w światowej gospodarce. Może nią zachwiać - jeżeli wzrośnie zbyt szybko - lub ją wzmocnić - jeżeli będzie stabilna. W 2004 r. baryłka ropy podrożała prawie o 100 proc. Czy tak będzie również w 2005 r.? Obecnie baryłka ropy kosztuje 40-45 dol.
Analitycy mają nadzieję, że powtórka szalonego wzrostu cen nie nastąpi. Aby tak było, sytuacja w Iraku musi się uspokoić, a dostawy z tego regionu stać się przewidywalne. Jeżeli Wenezuela i Nigeria przestaną straszyć strajkami, a w USA zużycie paliw będzie pod kontrolą, można liczyć na względny spokój na rynkach.
Wiele zależeć będzie również od tego, jakie limity na wydobycie ustali OPEC - Organizacja Państw-Eksporterów Ropy Naftowej. Na razie wiadomo, że od 1 stycznia wydobycie miało się zmniejszyć, co może oznaczać wzrost cen.
Analitycy nie podejmują się prognoz na cały rok: - Za baryłkę zapłacimy od 35 dol. wzwyż - mówią. Górnego limitu nie zna nikt.
Jaki będzie kurs dolara?
Dolar prawie codziennie osiąga historyczne dno w stosunku do euro, a także do japońskiego jena. Pod koniec roku za euro płacono ponad 1,3 dol. I na pewno nie jest to koniec możliwości "zielonego". Były ekonomista MFW Ken Rogoff uważa, że dolar już w pierwszym kwartale osiągnie pułap 1,5 dol. za euro.
Czy to możliwe? Dziś nie ma żadnych przesłanek ku temu, by amerykańska waluta drożała. Wprawdzie gospodarka USA rozwija się dynamicznie, ale ewentualnych inwestorów na rynku walutowym straszą gigantyczne deficyty USA - budżetowy i handlowy.
Prezydent już zapowiedział, że w ciągu najbliższych pięciu lat deficyt amerykańskich finansów publicznych zmniejszy się o połowę. Ekonomiści nie są tak optymistyczni. Prezydent USA George Bush twierdzi, że nie zmniejszy wydatków na armię, a jedynym jego pomysłem na wyższe przychody budżetu jest reforma prawa podatkowego. To za mało. Można przewidywać, że w lutym, kiedy projekt budżetu na przyszły rok będzie gotowy, rynki znów przeżyją nieprzyjemne rozczarowanie - deficyt nie zmniejszy się, a to oznacza dalszą utratę wartości przez dolara.
Deficyt handlowy będzie trudniejszy do opanowania: USA nadal importują dużo z krajów rozwijających się (m.in. z Chin). Dlatego nierównowaga na korzyść importu będzie się pogłębiać. Tu w złagodzeniu deficytu może pomóc słaby dolar - który wesprze amerykańskich eksporterów.
Również poziom stóp procentowych w USA na razie nie zachęca inwestorów do kupowania amerykańskiej waluty. Dziś wynosi ona 2,25 proc. i bardzo możliwe, że wzrośnie w przyszłym roku. Wtedy pieniądze, na razie leżące w Europie, popłynęłyby szerszym strumieniem do USA, wzrósłby popyt na dolary i kurs poprawiłby się.
Kursowi dolara z niepokojem przyglądają się europejscy eksporterzy, którym drogie euro znacznie zmniejsza zyski.
Czy Europa będzie w końcu dynamiczna?
Nowa, rozszerzona Unia Europejska musi konkurować już nie tylko z USA i Japonią, ale też z nowymi potęgami, takimi jak Chiny. Żeby to zrobić, Europa musi poradzić sobie z problemami wewnętrznymi.
Na razie wyniki strefy euro nie są zachęcające: wzrost PKB utrzymuje się w granicach 2 proc. To sporo poniżej możliwości Europy.
W tym roku nowa Komisja Europejska powinna zająć zdecydowane stanowisko wobec Paktu Stabilizacji i Rozwoju i jego kryteriów dla krajów strefy euro. Czy Pakt ma być bardziej luźny i dopuścić większe deficyty budżetowe? Jak sprawić, by największe kraje w końcu zaczęły go przestrzegać? Jak ma wyglądać rola EBC, które na tle amerykańskiego Fed podejmuje swe decyzje późno i nie zawsze takie, jakich najbardziej potrzebują rynki?
Być może na nowo wybuchnie dyskusja o wspólną politykę fiskalną, czyli harmonizację podatków dla przedsiębiorstw. 2005 r. będzie również rokiem odchudzania budżetowego dla Francji i Niemiec i bolesnego cięcia przywilejów socjalnych.
Czy Chiny miękko wylądują?
Oszałamiające tempo wzrostu gospodarczego Państwa Środka spędza sen z powiek nie tylko azjatyckim ekonomistom. W 2004 r. wyniosło 9 proc., w 2005 r. ma spaść do "zaledwie" 7,5 proc. Władze w Pekinie robią wszystko, by schłodzić gospodarkę, m.in. zabraniają inwestycji, administracyjnie ograniczając działalność gospodarczą.
Niebezpieczny jest niekończący się boom na rynku nieruchomości (od załamania na rynku nieruchomości zaczął się kryzys w Japonii), a także błyskawicznie rosnące nierówności pomiędzy bogatym wybrzeżem Chin i biedną resztą kraju. System finansowy oraz energetyczny już dziś nie nadążają z obsługą wybujałej gospodarki.
Jeśli walka z przegrzaniem gospodarki się nie uda, w Chinach może nastąpić kryzys. Byłby on poważnym ciosem także dla krajów najlepiej rozwiniętych, które zaopatrują się w "fabryce świata".
Czy Indie dorównają Chinom?
Gospodarka Indii dotychczas pozostawała w cieniu Chin, ale Hindusi mają ambicje prześcignięcia rywala. Nie tylko są centrum taniej i świetnie wykształconej siły roboczej, ale mają w rękawie globalnego asa: mówią po angielsku. A to oznacza, że większość inwestycji zagranicznych w sektorze usług - osławione hinduskie call centers to dopiero początek - ma sporą szansę trafić do Indii.
Poza tym Hindusi inwestują w naukę i badania, chcą rozwijać sektory gospodarki wymagające najnowszych technologii. Nadal problemem pozostaje rozwarstwienie społeczne i tym samym relatywne ubóstwo znacznej części konsumentów z ponadmiliardowego rynku: aż 80 proc. Hindusów żyje za mniej niż 2 dol. dziennie!
W przyszłym roku tempo wzrostu gospodarczego ma wynieść w Indiach 6,7 proc. - szacuje MFW. Czy Indie będą konkurencją dla Chin? W dziedzinie produkcji - raczej nie, ale jeżeli idzie o tworzenie nowoczesnych zakładów w specjalnych strefach ekonomicznych, mogą próbować się z nimi zmierzyć.
Nie wiadomo, jak na prognozy rozwoju wpłyną ostatnie zniszczenia po trzęsieniach ziemi i tsunami, które dotknęły ten kraj pod koniec roku.
Czy wzrosną zagraniczne inwestycje bezpośrednie?
To będzie jedno z najważniejszych wydarzeń 2005 r. Nie ma rzecz jasna co liczyć na taki szał fuzji i przejęć, jakiego świadkiem byli giełdowi gracze w 2000 r. - wtedy zainwestowano na świecie ponad 1,3 bln dol.! Pewne jest jednak, że największe korporacje po okresie odchudzania, zwolnień i restrukturyzacji są gotowe do ulokowania zaoszczędzonych pieniędzy i ekspansji. W 2004 r. wartość ZIB wyniosła ponad 600 mld dol., czyli po raz pierwszy od czterech lat wzrosła.
Dokąd zwrócą się największe firmy na świecie? Znakomita większość inwestycji powędruje jak zwykle do krajów najlepiej rozwiniętych: USA, Japonii, Kanady, krajów Unii. Ale firmy coraz chętniej będą lokowały pieniądze w krajach rozwijających się. Najlepszym przykładem są Chiny, które w 2004 r. przyciągnęły inwestycje o wartości ponad 60 mld dol.!
Europejskie kraje, które mogą liczyć na duże pieniądze, to m.in. Rumunia i Bułgaria - relatywnie tanie, położone blisko rynku zbytu i z perspektywami na wejście do UE, będą zyskiwały na znaczeniu. Polska będzie walczyć o pieniądze z Unii i Azji.
Nowością na inwestycyjnym rynku będą Chiny, które zdecydowały się na rozpoczęcie eksportu kapitału. Na razie na niewielką skalę w stosunku do ich możliwości, ale korporacje Państwa Środka już szykują się do zajęcia nowych rynków.
Czy uda się dogadać w sprawie handlu?
W grudniu w Hongkongu zrobi się bardzo gorąco - nie tylko z powodu pogody. W tym czasie Konferencja Ministerialna Światowej Organizacji Handlu (WTO) spróbuje określić, jak liberalizować handel na świecie. Dziś na stole negocjacyjnym leżą rewolucyjne projekty. To całkowite zniesienie dopłat eksportowych dla rolników w krajach najbogatszych, pomoc krajom najbiedniejszym przez większe preferencje handlowe, znaczna obniżka ceł na towary przemysłowe i propozycje liberalizacji w handlu usługami. Jeżeli te propozycje zostaną przyjęte, oznacza to radykalną zmianę stosunków gospodarczych na świecie, zwłaszcza w rolnictwie.
Prognozy handlowe są niezłe: w 2004 r. wartość wymiany towarowej i usług wzrosła o 7 proc., w nadchodzącym roku wzrost nie powinien być niższy.
Na forum WTO coraz bardziej aktywne są kraje rozwijające się i najbiedniejsze; próbują zmienić Organizację w instrument nacisku gospodarczego na państwa najbogatsze. Ten rok może umocnić pozycje "gwiazd" rozwijających się - m.in. Brazylii. W 2005 do WTO może dołączyć Rosja.