Nieustanne śledzenie ognisk "niewyjaśnionych chorób" i "tajemniczych zgonów" z prasowych doniesień przez sieć laboratoriów WHO, powołanie tzw. Globalnej Sieci Wykrywania i Odpowiedzi na Epidemie (GOARN) to efekt lekcji, jaką odebraliśmy w ramach epidemii SARS.
To jednak również konieczność, bo od co najmniej 15 lat każda wielka epidemia następuje wtedy, gdy zwierzęce wirusy przełamują barierę gatunku i zakażają ludzi. Naukowcy zgromadzeni na początku maja w Pradze na Europejskiej Konferencji Mikrobiologii Klinicznej i Chorób Zakaźnych nie mieli wątpliwości: to największe, obok masowego uodparniania się bakterii na antybiotyki, wyzwanie, przed którym stoi dziś epidemiologia.
Ptaki, świnie i ludzie
W 1918 roku w USA i wycieńczonej I wojną światową Europie wirus ptasiej grypy typu H5 przeskoczył ze świń na ludzi. "Hiszpanka" pochłonęła w sumie 40 milionów ofiar. Wtedy wszystko zaczęło się na pewnej farmie w Pensylwanii. Dziś ptasia grypa prawie co roku atakuje holenderskie fermy drobiu.
W ostatnich latach w Azji wirusy ptasiej grypy spowodowały śmierć również ludzi. Na szczęście liczba ofiar ograniczyła się do kilkudziesięciu.
Zazwyczaj podczas przekraczania bariery gatunku wirus ptasi po drodze atakował świnie. W ich organizmach dochodziło do wymiany genów ptasich, ludzkich i świńskich mikrobów. Nowo powstały mutant mógł już zakażać ludzi. Dotąd uważano, że dochodzi do tego wyłącznie na tej drodze. Jednak to, co działo się ostatnio w Azji, przeczy temu dogmatowi. Świnie nie są już potrzebne. Dlaczego? Po pierwsze, ze względów ekologicznych i humanitarnych coraz więcej kurczaków nie jest hodowanych w zamkniętych fermach, ale na wolnym powietrzu. Nadal są to jednak ogromne hodowle. Przelatujące nad nimi dzikie ptaki zostawiają tam swe odchody pełne wirusa grypy. Po drugie, mieszkańcy wielkich metropolii, jak np. Hongkongu, chcą nadal kupować żywy drób na miejskich targowiskach, bo taki jest smaczniejszy niż mrożony. Dochodzi więc do wielokrotnego kontaktu między zwierzęciem, które jest gospodarzem szybko ewoluującego mikroba, a ludźmi. Nie trzeba niczego więcej, by doszło do wybuchu epidemii.
Naukowcy nie wykluczają, że zdolne nas zakazić wirusy odzwierzęce powstają wciąż na nowo i jedynie czekają na okazję do kontaktu, by po raz kolejny przełamać barierę gatunku. Podobno wywołujący AIDS HIV-1 co najmniej czterokrotnie niezależnie przekraczał barierę pomiędzy szympansem a człowiekiem. Również koronawirus odpowiedzialny za SARS z pewnością przechodził od zwierząt do populacji ludzkiej co najmniej kilkakrotnie. Władze Chin, chcąc zmniejszyć ryzyko nawrotu epidemii, rozważają ewentualność wybicia wszystkich cywet, które są naturalnym nosicielem tego drobnoustroju.
Zgubi nas cywilizacja?
Co nas najbardziej naraża na przełamanie bariery gatunkowej i wybuch epidemii? Mogą to być np. przykład przeszczepy. Na naszych oczach upada właśnie pomysł na pozyskiwanie organów do transplantacji od świń. Okazało się bowiem, że są one nosicielami retrowirusa przypominającego HIV i zdolnego zakażać ludzkie tkanki. Jakże łatwo byłoby wirusowi przełamać barierę gatunku, gdy sami ją po prostu usuniemy w momencie podłączenia świńskiego serca do ludzkiego krwiobiegu.
Żyjemy w czasach globalnego ocieplenia i - cokolwiek byłoby jego przyczyną - efekt będzie taki, że tropikalne choroby wraz ze swymi gospodarzami wyjdą z dżungli i zagrożą na przykład Europie. Podobnie uczynił np. wirus Zachodniego Nilu, gdy jego komar gospodarz zaadaptował się do warunków Ameryki Północnej (prawdopodobnie zawleczono go tam samolotem). Zamiast zapaleń mózgu koni w Afryce Północnej mikrob wywołuje dziś głównie epidemie wśród starszych wiekiem mieszkańców środkowego zachodu USA.
Australijscy naukowcy są przekonani, że prędzej czy później jakiś wirus przekroczy barierę pomiędzy zwierzętami sprowadzonymi z Europy a miejscowymi, unikalnymi torbaczami. Poziom katastrofy ekologicznej w takim przypadku byłby niewyobrażalny.