Na razie mamy przednówek i skąpe zapasy, więc ziarno musi być drogie, zwłaszcza to paszowe. Wysoki poziom cen utrzymuje się również z powodu oczekiwań zakładów przetwórstwa mięsnego na wzrost eksportu ich produktów do krajów UE po zniesieniu ceł oraz innych ograniczeń. Nasze wyroby na tamtych rynkach powinny kusić swoim wybornym smakiem i być konkurencyjne cenowo. Takie są rachuby producentów wędlin, zarówno wieprzowych jak i drobiowych.
Skoro ma być większy zbyt na polskie smakołyki, to będzie rosło zapotrzebowanie na surowiec, a w konsekwencji zużycie pasz. Producenci mieszanek przemysłowych już się przygotowują na taką ewentualność. Stąd ruchy cen na rynku zbóż w ostatnich tygodniach. Za tonę pszenicy przed 1 maja niektórzy żądali 720 zł, a kukurydzę oferowano po 700 zł. Od wielkości faktycznego popytu zależy, czy podwyższone ceny utrzymają się dłużej albo jeszcze nieco wzrosną tuż przed żniwami.
W nowy sezon wejdziemy ze skromnymi zapasami, ale dobrymi prognozami. Większy niż rok temu o 200 tys. ha jest areał zbóż ozimych. Przykryte śnieżną pierzyną dobrze zniosły spadki temperatury w miesiącach zimowych i straty w zasiewach są niewielkie. Wiosna przyszła w porę, jest dość ciepła i co najważniejsze – deszcze zapewniają potrzebną ilość wilgoci w glebie. Oby tak nadal było w maju, kiedy się wypełniają ziarnem kłosy. Wtedy jest szansa na dobry urodzaj. Dotychczasowy przebieg pogody nastraja optymistycznie. Eksperci z Polskiej Izby Zbożowo-Paszowej oceniają, że zbiory zbóż w tym roku mogą wynieść ok. 26 mln ton. Byłyby więc o 3 mln ton większe niż w roku poprzednim, zbliżone do wysokich zbiorów z lat 1998 i 2002.
Jeśli ta prognoza się spełni, konsumenci straszeni od wielu miesięcy podwyżkami cen pieczywa odetchną z ulgą. Będą również zadowoleni właściciele wytwórni pasz i producenci wszelakiego żywca rzeźnego. Opłacalność tuczu może się znacząco poprawić. Nie spowoduje to jednak raptownego zwiększenia pogłowia trzody chlewnej, bo na jego odbudowę potrzeba czasu. Cyklu rozrodu nikt nie przyśpieszy. Będziemy stopniowo wychodzić ze „świńskiego dołka”, co oznacza, że ceny mięsa wieprzowego nie tak prędko zaczną się stabilizować, a potem obniżać.
Pojawił się dodatkowy czynnik, który może powstrzymać spadek cen tuczników nawet wówczas, gdy będzie ich dużo. Oto niemieckie rzeźnie zaczęły penetrować nasze tereny przygraniczne w poszukiwaniu tańszego żywca wieprzowego. Ich tiry zapuszczają się nawet do woj. kujawsko-pomorskiego. Odbierają zwierzęta prosto z zagrody, płacąc kilkanaście groszy więcej za kilogram niż polskie ubojnie. Rolnik otrzymuje należność gotówką od razu w momencie przekazania świniaków. Wielu jest z tego zadowolonych. Pochopnie zrywają umowy kontraktacyjne wcześniej zawarte z najbliższymi zakładami mięsnymi. Nie wiadomo, czym się skończy to podkupywanie surowca. Są obawy, że może go zabraknąć dla rodzimych przedsiębiorstw. Mielibyśmy wtedy nakręcaną przez „dziki eksport” drożyznę. Chyba nie tego oczekują konsumenci od jednoczącej się Europy.