Minister rolnictwa uznał fermy hodowlane za szczególnie niebezpieczne dla środowiska. Dlatego powołał specjalną komisję, która zbada działalność takich zakładów. Kompetencje i uprawnienia komisji są niejasne. Minister rolnictwa dał posłuch ekologom oskarżającym producentów trzody chlewnej o zatruwanie środowiska. Powołał liczący 20 osób komitet, który sprawdzi, czy na fermach nie łamie się proekologicznych przepisów. Zespół będzie się składał z przedstawicieli organizacji rolniczych, naukowców, ekologów, samorządowców oraz geodetów.
Zakres zainteresowań komisji pokrywa się z zadaniami innych instytucji państwowych. Zespół nie będzie miał za to żadnych szczególnych uprawnień. - Może zainicjować dalsze kontrole i przygotować raporty o stanie środowiska - wyjaśnia przewodniczący zespołu
Władysław Serafin, szef Krajowego Związku Rolników Kółek i Organizacji Rolniczych. Władysław Serafin wprost przyznaje, że na celowniku komisji są fermy wielkoprzemysłowe. Andrzej Lepper deklaruje, że komisja będzie badać wszystkie gospodarstwa, nawet takie, które mają po 2 - 3 świnie. Co innego mówi Władysław Serafin. - Inicjatywa ma na celu wyeliminowanie zagrożeń, jakie niesie wielkoprzemysłowy tucz - tłumaczy.
Właściciele ferm są zdziwieni powołaniem takiego zespołu. Pomysł nie był konsultowany z Polskim Związkiem Hodowców i Producentów Trzody Chlewnej Polsus ani ze Stowarzyszeniem Polskie Mięso. Mimo to komisja nie budzi strachu producentów.
- Jesteśmy permanentnie kontrolowani. W ciągu trzech lat na naszych 21 fermach przeprowadzono 400 kontroli, ale nic nie znaleziono - podkreśla Mirosław Dackiewicz, dyrektor firmy Prima Farm, spółki hodowlanej należącej do amerykańskiego Stmithfielda, jednego z największego producentów żywca w Polsce.