Mieszkańcy Lubiatowa i Kosierza w pow. krośnieńskim zbierają się do
walki przeciwko fermom norek amerykańskich, które mają powstać w ich
okolicy.
Informacja pojawiła się w Lubiatowie przed
kilkoma dniami. Gminni urzędnicy powiesili ją przed sklepem i na tablicy
ogłoszeń. - Jak przeczytałem ją po raz pierwszy byłem przekonany, że to
pomyłka, później myślałem, że trafi mnie szlag - opowiada mieszkający w
Lubiatowie Jerzy Januszkiewicz. Zgodnie z obwieszczeniem tuż za wsią mają
powstać dwie fermy amerykańskich norek. Jak twierdzą mieszkańcy razem około 500
tys. tych futerkowych zwierzątek.
Wojna na podpisy
Wojciech Frąckowiak, lubiatowski
rolnik, przeprowadził natychmiast na papierze szybką kalkulację. 500 zwierzątek
to 100 g jedzenia dziennie na każde, później jakieś 30 ton odchodów... Do tego
ten zapach.
- Ferma powstanie tutaj, 170 metrów od mojego domu -
pokazuje emerytowana nauczycielka Wanda Zieja, dziś liderująca przeciwnikom
powstania ferm. - Przede wszystkim koszmarny fetor. Po drugie,
zanieczyszczenie środowiska, które jest i ma być naszym atutem. Wreszcie
wytrzebienie zwierzyny w okolicy. Zgodnie z szacunkami z ferm tego typu ucieka
mniej więcej jedno zwierzątko na sto. A są potwornymi drapieżnikami.
Pod pismem protestacyjnym podpisało się 127 mieszkańców Lubiatowa, w
tej chwili składają swoje autografy sąsiedzi z Kosierza. W tej drugiej wsi nie
dość, że będzie śmierdziało to jeszcze - jak twierdzą mieszkańcy - brudy spłyną
do nich rzeczką. Lubiatowianie do walki uzbroili się w opinie specjalistów,
znaleźli poparcie myśliwych i leśników. Przy okazji zrobili rozeznanie w
miejscowościach, w których fermy istnieją. Relacja była jedna: śmierdzi
potwornie. Z kolei najmłodsi wspominają o koszmarnych warunkach, w których muszą
żyć hodowane norki.
- Nie tak wyobrażaliśmy sobie Unię - dodaje J.
Januszkiewicz. - Teraz z Europy Zachodniej pchają do nas to wszystko, czego
nie chcieli.
Urzędowe podchody
Wójt Dąbia Czesław Domalewski mówi, że na razie zbiera informacje i uruchamia
procedurę dotyczącą tej inwestycji. Ostatecznie decyzja należy do powiatu. Z
kolei sekretarz starostwa zapewnia, że decyzję podejmie wójt wydając lub nie
warunki zabudowy. Później starosta zastanowi się nad zgodą na budowę. Jaka
będzie? Jeszcze nie wiadomo. Na biurkach wójta i starosty leżą właśnie pisma
lubuskich ekologów namawiających urzędników do postawienia tamy ekspansji
amerykańskich norek.
- Na te opory niestety wpłynęły przykre
doświadczenia Polaków z fermami, które powstały w Zachodniopomorskiem -
przyznaje Beata Wieczorek z firmy prowadzącej fermy mającej zamiar zainwestować
w kolejne. - Tam popełniono wiele błędów, których my unikniemy. Mieszkańców
Lubiatowa zaprosimy na wycieczkę do naszej fermy w Radachowie, gdzie będą mogli
przekonać się, jak taka hodowla wygląda. Podobnie zrobiliśmy w przypadku
protestujących przeciwko naszej inwestycji ludzi z okolic Lubrzy. Nie chcemy
niczego robić na siłę, zrażać do siebie przyszłych sąsiadów.
Hodowcy norek
wymieniają plusy. Przede wszystkim praca dla około 100 osób. W Ośnie Lubuskim
pracuje w porywach do 80 ludzi. Tutaj sąsiedzi do ferm już się przyzwyczaili. A
jak w Europie Zachodniej? Jak twierdzą inwestujący w Polsce Holendrzy, ferm u
nich nikt nie zamyka. Dlaczego zatem przenoszone są do Polski? Po pierwsze, z
braku terenów inwestycyjnych w Holandii, po drugie, pod naciskiem obrońców praw
zwierząt.
Miara smrodu
Tak czy inaczej wójt otrzymał już szacunek oddziaływania fermy na
środowisko. Zdaniem jego autorki przy zachowaniu reżimów wpływ ten powinien być
minimalny - wysokie ogrodzenia, płyty gnojowe, szczelne szamba...
- A
fetor? W polskich przepisach nie ma żadnych norm smrodu - wzrusza ramionami W.
Frąckowiak. - Na pociechę napisano nam jedynie, że wiatry wieją z zachodu.
Czyli śmierdzieć będzie innym.