Na przełomie kwietnia i maja w całej Polsce wystąpiły silne przymrozki. Nocne spadki temperatur były tak duże, że ucierpiały praktycznie wszystkie rodzaje upraw. Sadownicy liczą straty i szacują je nawet na 90% plonów.
Sadownicy mówią o bankructwie i klęsce żywiołowej. Minister rolnictwa obiecuje pomoc, ale zachowuje dużo większą wstrzemięźliwość niż dziesięć miesięcy temu, gdy uprawy polowe niszczyła susza. Tymczasem trwa liczenie strat i niezależnie od ich ostatecznej wielkości praktycznie wszyscy są zgodni, że dla sadowników tegoroczny sezon jest stracony.
Andrzej Lepper rozmawiał z premierem o formach pomocy dla poszkodowanych. Czy uda mu się zaspokoić ich oczekiwania.? Czy zostanie ogłoszony stan klęski żywiołowej dla rejonów, w których mróz przyczynił się do szczególnie dużych strat? Na ile realne jest widmo bankructwa o jakim często mówią sadownicy?
Wreszcie sprawa, która wraca przy okazji różnych kataklizmów występujących we wszystkich dziedzinach produkcji rolnej - ubezpieczenia. Dlaczego sadów i plantacji, przed różnymi klęskami nie chroni się w sposób najskuteczniejszy, czyli przy pomocy polisy ubezpieczeniowej? Tego typu ubezpieczenia doskonale funkcjonują w wielu krajach Europy i świata o proporcjonalnie niższej niż w Polsce produkcji rolnej. Dlaczego ta najprostsza forma zabezpieczenia od lat nie może być wprowadzona w naszym kraju?
Majowy mróz może jeszcze poczynić szkody, o których musimy powiedzieć, a które dadzą o sobie znać najwcześniej za kilka miesięcy. To po pierwsze przemysł przetwórczy, który pozbawiony surowca będzie tracił krajowe i zagraniczne rynki. W tej branży nawet rok nieobecności praktycznie zamyka rynek. Druga sprawa to ceny owoców i przetworów. Na ile koszty strat spowodowanych przymrozkami zostaną przerzucone na konsumentów? Czy „mróz” nie będzie jedynie okazją dla nieuczciwych pośredników i handlowców.
Więcej w niedzielnym Tygodniu.