Największe zakłady przetwórcze są w Żyrardowie i Kamiennej Górze. Te ostatnie powstały po II wojnie światowej, na bazie niemieckich zakładów lniarskich.
W kilku tysięcznej Kamiennej Górze były dwie takie fabryki. Dziennie produkowano w nich ponad 100 km tkaniny. Głównym ich odbiorcą był ówczesny Związek Radziecki. Spore ilości wyrobów lniarskich trafiały również do Europy Zachodniej, Stanów Zjednoczonych a nawet do Australii.
Tak było do początku lat 90. Wolny rynek i konkurencja w tej branży, oraz napływ taniego lnu z Chin czy Indii zahamowały dynamiczny rozwój.
By zminimalizować koszty, a jednocześnie produkować wyrób najwyższej jakości, próbowano różnych rozwiązań : spółki pracownicze, łączenie zakładów, ale wciąż brakowało kapitału. Potrzebny był inwestor, który kupiłby nowoczesne maszyny i urządzenia do produkcji. Taki na szczęście pojawił się Kamiennej Górze. Zakłady te nie podzieliły losu Sileny ze Świebodzic, Alenu z Bielska-Białej czy zakładów w Krośnie. Niestety lista tych które upadły jest bardzo długa.
Dziś w kamiennogórskim zakładzie na trzech zmianach pracuje 280 osób - większość z nich z kilkunastoletnim stażem. Praca ta wymaga nie tylko wprawnych rąk ale i dobrego wzroku. Każde zerwanie przędzy, podczas tkania materiału błyskawicznie wychwytywane jest przez pracownika.
Robotnicy pracują w ogromnym hałasie i przy dużej wilgotności powietrza, bowiem podczas całego procesu produkcji potrzebne jest nawilżanie parą wodną. Aby uzyskać materiał bardzo dobrej jakości i sprostać zamówieniom pracę, trzeba rozpocząć pół roku wcześniej.
Tkanie obrusów, bieżników i serwet świątecznych trwa w kamiennogórskim zakładzie już od lipca. Wiele z nich produkuje się na zamówienie niemieckiego kontrahenta. W sumie aż 80% produkcji trafia na zagraniczne rynki. Jednak ten dobry wynik nie pozwala spocząć na laurach. Ciągle tworzy się tu nowe tkaniny na przykład z domieszkami bawełny.
W krajach Unii producentów niektórych roślin otacza się szczególną opieką, przyznając im wysokie subsydia, tak naprawdę niewiele mające wspólnego z regułami wolnego rynku. Gdyby nie tak znaczne dofinansowanie - produkcjom tym groziłoby wyginięcie. Do takich roślin należy właśnie len. I tak jest w Unii, a u nas?
Dla nas najważniejszy jest limit. Miejmy nadzieję, że będąc we Wspólnocie zdołamy zmienić te niekorzystne ustalenia. Limit to jedna sprawa, druga to przekonanie Polaków do kupowania lnianych wyrobów. Im będzie ich więcej tym będą one tańsze. Zacznijmy od - na pozór drobiazgu - lnianych toreb na zakupy a nie plastikowych. A wyjdzie to nam wszystkim na dobre.