Postęp biologiczny odgrywa istotne znaczenie dla branży rolniczej i żywnościowej. Jego nośnikiem są, wrzucone do gleby, kwalifikowane nasiona kolejnych, coraz lepszych odmian. Pierwszym beneficjentem, wykorzystującym efekt pracy hodowcy i nasiennika, jest rolnik, który wysiewając kwalifikowane nasiona najlepszych odmian uzyskuje wyższe polny o lepszych parametrach jakościowych. Taki zbiór jest łatwiej sprzedać, można uzyskać wyższą cenę, a jeśli ziarno przeznaczone jest na żywienie zwierząt we własnym gospodarstwie, to efekty żywienia są lepsze. Z kolei dla przetwórcy wyższa jakość skupowanego surowca to oszczędności wynikające z mniejszej ilości odpadów lub z ograniczenia albo zaniechania stosowania chemicznych „polepszaczy”, to optymalizacja i stabilizacja produkcji, to przede wszystkim wyższa jakość wytwarzanych produktów i pewniejszy zbyt. Także my wszyscy, jako konsumenci, korzystamy na wdrażaniu postępu biologicznego, mając w większym stopniu zagwarantowane bezpieczeństwo i jakość żywności, wyprodukowanej z surowców wiadomego pochodzenia. Lepszy surowiec to rozwój sektora przetwórczego, to zapewnienie wysokiej jakości pasz i żywności, możliwość śledzenia pochodzenia surowców do produkcji pasz i żywności, a w konsekwencji zwiększenie bezpieczeństwa żywnościowego kraju. W związku z powyższym postęp biologiczny przekłada się bezpośrednio na ograniczenie importu surowców oraz produktów żywnościowych, na możliwość zwiększenia eksportu surowców lub produktów przemysłu rolno–spożywczego, a wreszcie na zapewnienie środków na rozwój krajowej hodowli i nasiennictwa.
Pomimo wszystkich wymienionych korzyści używanie nasion kwalifikowanych w polskim rolnictwie znajduje się na katastrofalnie niskim poziomie. W 2005 r. nastąpiło dalsze obniżenie produkcji i wykorzystania nasion kwalifikowanych. W tym też roku uprawy nasienne stanowiły zaledwie 78% zasiewów z roku poprzedniego i 26% zasiewów z 1997 r., kiedy sytuacja zdawała się powracać do stanu z lat 80-tych ubiegłego wieku (Rys. 1). Wówczas nasiona produkowano na powierzchni ponad 250 tys. ha. rocznie. Tegoroczne zasiewy jesienne były znowu niższe, a zatem w 2006 r. możemy się spodziewać produkcji nasion zbóż na powierzchni zaledwie w granicach 40 tys. ha. Co więcej, średnia produkcja nasion kwalifikowanych zbóż z ha wynosi poniżej 2 ton. Skutkiem tego w 2005 r. polskie pola obsiane były niemal wyłącznie nasionami niekwalifikowanymi – w granicach 95%! Jeszcze gorsza sytuacja występuje w ziemniaku (97%), a w rzepaku nasiona niekwalifikowane to już ponad 30%. Taka sytuacja jest absolutnie wyjątkowa na tle krajów europejskich. Jak wynika z danych ESA (European Seed Association), wymiana nasion zbóż w większości krajów europejskich wynosi ok. 50%, w niektórych sięga 95%. Nawet na Białorusi, którą często traktujemy z przymrużeniem oka, połowa wysiewanych nasion jest kwalifikowana.
Tak niskie wykorzystanie potencjału, zawartego w nasionach kwalifikowanych, obniża znacząco plonowanie, pogarsza jakość zbiorów oraz wpływa bezpośrednio na niską efektywność ekonomiczną produkcji roślinnej. Zła jakość surowców krajowych zmusza przetwórców do importu surowca o wymaganych parametrach, a także do stosowania chemicznych polepszaczy. Ważnym skutkiem niskiej wymiany nasion jest fatalna kondycja większości firm nasiennych oraz brak możliwości finansowania hodowli roślin z rynku, jak ma to miejsce w świecie.
Czy jest możliwe, aby w Polsce doszło kiedyś do znaczącej poprawy w tym zakresie? Sytuacja jest tak zła i utrwalona, że bez zdecydowanych działań nic samoistnie się nie zmieni. Aby mieć szansę na trwałą poprawę należy przede wszystkim prawidłowo zidentyfikować przyczyny, dla których rolnik nie decyduje się na stosowanie kwalifikowanego materiału siewnego.
Jedną z przyczyn jest niewątpliwie sytuacja finansowa rolników oraz wiążąca się z tym struktura agrarna wsi. Co prawda rolników objęło wsparcie unijne, ale jednocześnie zaprzestano wcześniejszych form wsparcia krajowego, nastąpił wzrost kosztów środków produkcji oraz spadek cen na większość produktów rolniczych. Szukając oszczędności rolnicy stosują nasiona niekwalifikowane. Nasiona są bardzo szczególnym środkiem produkcji, gdyż rolnik może je sam wyprodukować, choć z pewnością nie zrobi tego tak dobrze jak profesjonalna firma nasienna. Nie da się tak postąpić z nawozami czy z chemią rolniczą.
Bez wątpienia część rolników nie zdaje sobie sprawy z korzyści płynących ze stosowania nasion kwalifikowanych. Ciągle wielu rolników nie przykłada należytej wagi do jakości wysiewanych nasion. Świadczy o tym choćby fakt, że - jak wynika z danych o zużyciu zapraw w Polsce - na ok. 1,8 mln ton corocznie wysiewanych nasion zbóż zaledwie 1/3 jest zaprawiana.
Należy także stwierdzić, że jakość nasion kwalifikowanych, oferowanych rolnikom przez przeciętną firmę nasienną, nie zachęca do zakupów. Często nasiona są źle doczyszczone i niedokładnie pokryte zaprawami. Niska jakość nasion to efekt wyniszczającej konkurencji pomiędzy firmami nasiennymi, walczącymi o swoje przetrwanie poprzez oferowanie coraz niższych cen, które nie są w stanie pokryć kosztów prawidłowego przygotowania nasion.
Kolejna przyczyna to brak wymagań ze strony przemysłu przetwórczego, aby skupowany surowiec produkowany był z nasion kwalifikowanych. Wymagania takie stawiają obecnie niektóre słodownie. Z drugiej strony, w innych krajach takich wymogów zazwyczaj także nie ma, a więc trudno oczekiwać, że w Polsce będzie inaczej. Przetwórcy nie wiążą się umowami kontraktacyjnymi, wolą kupować na przepełnionym rynku w oparciu o minimalne kryteria oceny jakości, kierując się przy tym najniższą ceną. Niektóre młyny tworzą listy odmian rekomendowanych, których ziarno preferują w skupie, lecz nie wiąże się to z wymogiem używania nasion kwalifikowanych.
Jednakże najważniejsza przyczyna obecnej, katastrofalnie niskiej, wymiany nasion kwalifikowanych to nielegalny obrót. Wielu bardzo dobrych rolników, w tym zwłaszcza dzierżawców dużych gospodarstw, doskonale orientuje się w wartości nasion kwalifikowanych, a mimo to w tej grupie rolników wymiana jest również niska, gdyż zaopatrują się w szarej strefie, a często sami ją generują. Zwykle kupują niewielkie ilości nasion wybranych odmian w stopniu C1, a następnie wymieniają się z innymi, równie „zapobiegliwymi” rolnikami. Sporo nasion oferują także okolicznym rolnikom, czyniąc z tego źródło dodatkowego choć nielegalnego dochodu. Praktycznie każdy rolnik w Polsce ma dostęp do nasion poza oficjalnym obiegiem, a więc nie obciążonych opłatami licencyjnymi oraz kosztami wytworzenia nasion kwalifikowanych: kosztami kwalifikacji polowej, laboratoryjnej, marżami central nasiennych i detalistów. Zjawisko to ma w Polsce charakter masowy, dlatego nieliczne, doraźne działania, skierowane na wykrycie pojedynczych przypadków przestępstw, nie mają znaczenia. Żaden sąd w Polsce nie traktuje tego zjawiska z należytą powagą i jeszcze nikogo nie ukarał w sposób zniechęcający do kontynuacji tego procederu. Tymczasem masowość i bezkarność zjawiska powinna zwrócić uwagę organów stojących na straży prawa w tym kraju. Organ, którego zadaniem jest kontrola rynku nasiennego, czyli Państwowa Inspekcja Ochrony Roślin i Nasiennictwa, całą swoją uwagę i skromne środki skupia na kontroli niewielkiego wycinka polskiego nasiennictwa, czyli na kontroli wytwarzania nasion kwalifikowanych. PIORiN nie interesuje się pozostałymi nasionami a zwłaszcza legalnością obrotu. Nieliczne, chwalebne wyjątki tylko potwierdzają regułę. A przecież, zgodnie z prawodawstwem zarówno krajowym jak i unijnym, w obrocie przeznaczonym dla rolników mogą znajdować się wyłącznie nasiona kwalifikowane. Z pewnością taki nadzór nie jest łatwy, ale wieloletnie tolerowanie obrotu materiałem niekwalifikowanym doprowadziło do sytuacji, która bez środków nadzwyczajnych jest nie do opanowania.
Należy też powiedzieć o innych źródłach nielegalnego obrotu nasionami. Są to przede wszystkim nasiona „wyciekające” spod kontroli w czasie ich wytwarzania. Jak to się dzieje, że średnio z 1 ha plantacji nasiennej sprzedaje się poniżej 2 ton nasion kwalifikowanych? Przyczyna leży w sprzedaży części nasion nie zakwalifikowanych celowo przez niektóre firmy nasienne oraz w braku nadzoru z ich strony nad plantatorami. W imię doraźnych oszczędności, niedostatecznie dyscyplinują one swoich plantatorów, pozwalając im na zatrzymanie części, a niekiedy całości zbioru. Plantacje nasienne, zakładane u najlepszych rolników, są zwykle bardo starannie prowadzone i plonują zdecydowanie powyżej przeciętnej. Gdzie się podziewają nasiona będące różnicą pomiędzy zbiorem netto (po wyczyszczeniu) a sprzedażą nasion kwalifikowanych? Niestety większość tych nasion zasila szarą strefę.
Z pewnością sytuacji nie poprawia fakt, że firmy hodowlano-nasienne także oferują nasiona w stopniu C1 lub C2. Wielu rolników generujących szarą strefę zakłada, słusznie lub nie, że są to zdegradowane przez hodowców nasiona wyższych stopni, a zatem warte większego zainteresowania jako źródło do rozmnożeń w szarej strefie.
Powstaje pytanie, jak to się stało, że właśnie w Polsce powstała tak duża szara strefa, której skala jest nie do pomyślenia w żadnym innym kraju europejskim? Odpowiedź na to pytanie jest bardzo ważna, gdyż - o ile zostaną wprowadzone zapowiadane zachęty dla rolników, aby chętniej sięgali po kwalifikowany materiał siewny - to z pewnością będzie to rozwiązanie tylko na kilka lat. Jeśli nie wyeliminujemy przyczyn obecnej sytuacji, problem nielegalnego rynku powróci jak bumerang.
Sprawą zasadniczą dla prawidłowego funkcjonowania rynku nasion jest klarowny podział ról i współpraca pomiędzy głównymi podmiotami na rynku. Trzeba przyznać, że w latach poprzedzających transformację ustrojową w Polsce, przemysł nasienny funkcjonował bardzo dobrze. Stacje hodowli roślin prowadziły na koszt budżetu hodowlę twórczą oraz zachowawczą. Wytworzone nasiona najwyższych stopni odsiewu, po zarejestrowaniu odmian, trafiały do gęstej sieci central nasiennych. Centrale nie miały prawa do reprodukcji nasion lecz reprodukowały je u najlepszych rolników oraz w państwowych gospodarstwach rolnych, które z kolei nie miały prawa sprzedaży nasion na rynek. Wyprodukowany surowiec był skupowany przez centrale, przerabiany i trafiał na rynek krajowy, a nasiona wielu gatunków były także na szeroką skalę eksportowane. Każdy podmiot pełnił określoną, przypisaną odpowiednimi zapisami prawa rolę w systemie nasiennym i całość funkcjonowała dobrze, choć z dużym wsparciem budżetu.
Taki sam podział ról istnieje obecnie w krajach zachodnich, jednakże nie wynika on z powszechnego wsparcia budżetowego czy uporządkowania odgórnymi zarządzeniami. Podstawą uporządkowanego rynku jest prawo własności do odmiany. Właściciel wyłącznego prawa zezwala na zarobkowe korzystanie z odmiany, udzielając stosownych licencji: centralom nasiennym na sprzedaż nasion chronionych odmian (bez prawa reprodukcji), a plantatorom na reprodukcję (bez prawa sprzedaży). Hodowca utrzymuje się z uzyskanych opłat licencyjnych, a każdy kto wychodzi poza zakres udzielonej licencji, jest szybko identyfikowany nie tylko przez hodowcę, ale także przez pozostałych uczestników rynku. Hodowca zajmuje się hodowlą i zaopatruje firmy nasienne w materiał siewny do jednokrotnego rozmnożenia, centrala powierza materiał siewny do rozmnożeń wyłącznie tym plantatorom, którzy otrzymali od hodowcy prawo do reprodukcji na podstawie stosownej umowy licencyjnej. Firma nasienna odprowadza do hodowcy opłaty licencyjne od sprzedanego materiału siewnego, czego prawidłowość jest kontrolowana przez powołane przez hodowców instytucje, jak Sicasov we Francji, czy STV w Niemczech. Ponadto w wielu krajach europejskich wprowadzone zostały efektywne systemy zbierania opłat od rozmnożeń własnych, co także przyczynia się do wzrostu użycia nasion kwalifikowanych.
Dlaczego nie doszło do takiego uporządkowania rynku w Polsce? Jedna z ważniejszych przyczyn to fakt, że hodowla roślin nie została na początku zmian sprywatyzowana. Kiedy przestało obowiązywać uporządkowanie prawno-administracyjne nie zadbano o zaistnienie uporządkowania rynku za pomocą prawa własności do odmian. Zamiast prywatyzacji oraz przejściowego jej wspierania w okresie transformacji ograniczono się do jej wspierania. Hodowla państwowa otrzymywała dotacje budżetowe, które z grubsza wystarczały w latach 90-tych na kontynuowanie prac hodowlanych. Przyznawanie dotacji generalnie, a kryteria ich przyznawania w szczególności, nie działały stymulująco na zbieranie opłat licencyjnych. Stąd m.in. łatwość dostępu do wysokich stopni odsiewu jeszcze 3-4 lata temu. W tym samym czasie w Czechach, w okresie prywatyzacji hodowli, za każdą koronę zebranych z rynku opłat licencyjnych hodowcy dostawali 0,6 korony dotacji. Dzisiaj mają wymianę nasion powyżej 60%.
Zapisy prawa o ochronie odmian z lat 90-tych także nie sprzyjały hodowcom. Co prawda mieli oni prawo do opłat hodowlanych, ale nie było żadnego sposobu ich egzekucji poza dobrą wolą central nasiennych. Sytuacja zmieniła się dopiero po wprowadzeniu obowiązku posiadania umowy licencyjnej, a obecnie upoważnienia przez podmioty zgłaszające plantacje do oceny polowej. Ponadto podejmowane przez spółki hodowlane ANR pewne próby porządkowania rynku nie znajdowały zrozumienia u pozostałych hodowców, tj. Zakładów Doświadczalnych Instytutu Hodowli i Aklimatyzacji Roślin. Zakłady te nie były w najmniejszym stopniu zainteresowane porządkowaniem rynku i zbieraniem opłat, gdyż te trafiały do centrali. Łatwiej było sprzedawać nasiona nie obciążając nabywców opłatami hodowlanymi. Dopiero powstanie spółek zmieniło zasadniczo nastawienie byłych ZDHiAR-ów.
Kolejna przyczyna nieuporządkowana rynku nasiennego to, pomimo dobrych chęci decydentów, niewłaściwa organizacja firm hodowlanych w Polsce. Programy hodowlane umieszczono w dużych przedsiębiorstwach produkcyjnych, które kierują się w swych decyzjach rynkowych bardziej doraźną potrzebą sprzedaży dużych ilości wyprodukowanych przez siebie nasion niż zapewnieniem przychodów z opłat licencyjnych, na pokrycie kosztów hodowli. Wystarczające przychody z licencji mogą zostać zapewnione wyłącznie w oparciu o klarowną współpracę z centralami nasiennymi a nie poprzez konkurowanie z nimi, są przecież dystrybutorami hodowców.
Obecna sytuacja firm nasiennych także nie sprzyja wzrostowi zużycia nasion kwalifikowanych. Dawniejsze centrale nasienne w większości upadły lub przechodzą okres prywatyzacji, a spadająca sprzedaż nasion nie pozwala im na rozwój. Walczą o przetrwanie konkurując ze sobą niską ceną nasion oraz uciekając w szarą strefę. Do tego, wielu dawnych plantatorów zajęło się także sprzedażą nasion, z czasem uzyskując licencje od hodowców. Ze względu na swój status rolnika mogą nieco taniej produkować nasiona, co jeszcze bardziej pogrąża klasyczne centrale nasienne. Dla hodowców rolnik–nasiennik to niekoniecznie najlepszy partner do współpracy, gdyż o wiele łatwiej jest tam ukryć faktyczne ilości sprzedanych nasion. Ponadto krajowe nasiennictwo zostało pominięte przy rozdziale środków unijnych (brak możliwości wsparcia inwestycji w nasiennictwie ze środków Sektorowego Programu Operacyjnego), co odsunęło o 3 lata szansę na modernizację zaplecza technicznego.
Reasumując, obecny obraz polskiej branży hodowlano-nasiennej w Polsce to: katastrofalnie niski poziom używania nasion kwalifikowanych, ich niska jakość, olbrzymia, bezkarna i wpływowa szara strefa, niewiele klasycznych central nasiennych konkurujących z rolnikami, którzy zajęli się nasiennictwem, konkurencja pomiędzy firmami nasiennymi a hodowcami na rynku nasion kwalifikowanych, bariera zbieranych opłat licencyjnych, która nie pokrywa kosztów hodowli oraz bliska perspektywa wstrzymania wielu programów hodowlanych po zaprzestaniu dotowania. Ponieważ życie nie znosi próżni, w miejsce krajowej hodowli, a już niebawem także krajowego nasiennictwa, wchodzi konkurencja zagraniczna. A zatem nasion nie zabraknie, jednak ich cena będzie wyższa niż mogłaby być przy zachowaniu silnej hodowli krajowej. Łączy się z tym także ryzyko uprawy odmian nie sprawdzonych dla warunków Polski, a zatem bardziej ryzykownych dla krajowego rolnictwa. Nie bez znaczenia jest także zmarnowanie dorobku hodowlanego i nasiennego wielu pokoleń.
Nowe władze Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi oraz Ministerstwa Skarbu muszą dziś odpowiedzieć sobie na pytanie: czy Polsce jest potrzebna krajowa hodowla roślin i krajowe nasiennictwo. Jeśli odpowiedź będzie brzmiała „nie” lub nie będzie żadnej odpowiedzi, sprawa jest oczywista. Jeśli natomiast ta gałąź naszej gospodarki narodowej ma dalej istnieć i spełniać zadania wymienione na początku artykułu, to nie może się skończyć na deklaracjach. Trzeba odpowiedzieć na następne pytanie: kto ma zapłacić za hodowlę? Może to zrobić budżet (podatnicy) lub rynek (rolnicy). W związku z naszym członkowstwem w UE wspieranie z budżetu ma być zakończone po 2006 r. Jeśli rolnicy mają zapłacić za hodowlę, to musi znacząco wzrosnąć wymiana nasion. W tym celu absolutnie konieczne jest stworzenie systemowego wsparcia zakupów nasion. Brak działań to koniec polskiej branży nasiennej. Polska Izba Nasienna od blisko 3 lat usiłowała przekonać byłe kierownictwo resortu rolnictwa do wprowadzenia rozwiązań systemowych, które można wdrożyć bez naruszenia zasad Wspólnej Polityki Rolnej. Kiedy wreszcie nasze argumenty przekonały odpowiednie władze zabrakło czasu, aby można je było wdrożyć. Pozostaje mieć nadzieję, że nowe kierownictwo MRiRW będzie kontynuować decyzje poprzedniego.
Proponowany system zachęt dla rolników to wyższe płatności powierzchniowe do areałów obsianych kwalifikowanym materiałem siewnym. Ostatecznie, jak wiadomo, zatwierdzona zastała dopłata do nasion w wysokości 25 zł do 100 kg nasion zbóż, 30 zł do strączkowych i 12 zł do ziemniaków. Płatnikiem ma być Agencja Rynku Rolnego na podstawie faktury zakupu i etykiety. Takie stawki to absolutne minimum, aby można było oczekiwać pewnej poprawy. Jednak ze względu na olbrzymią szarą strefę, kwoty te będą za niskie, aby ją zmarginalizować. Wielu dzierżawców uważa, że dopiero dopłata w wysokości 35–40 zł do zbóż może skłonić wielu z nich do rezygnacji z zaopatrzenia w szarej strefie. W przeciwnym wypadku będą nadal korzystać z nielegalnych źródeł, gdzie np. kwintal pszenicy kosztuje 55-60 zł, podczas gdy cena nasion kwalifikowanych sięgnie min. 100-110 zł. Zatem efekt wzrostu wymiany może nie być wystarczający. Ponieważ środki, które mają być przeznaczone na ten system, to środki tak czy owak przeznaczone dla rolnictwa, należy rozważyć zasadność zwiększenia dopłaty, chociaż na początek lub powiązać przyznawanie opłat z puli krajowej z obowiązkiem wymiany nasion w pewnym minimalnym zakresie.
Nie mniejsze znaczenie dla całej branży będzie miało wdrożenie systemu zbierania opłat od rozmnożeń własnych. Wynikają one bezpośrednio zarówno z ustawodawstwa unijnego, krajowego, jak i zobowiązań międzynarodowych. Polska jest sygnatariuszem Konwencji UPOV z 1991 r., na podstawie której w wielu krajach zbudowano takie systemy. Prawo do odmiany ma charakter prawa własności intelektualnej, zatem korzystanie z niego może odbywać się wyłącznie za odpowiednią gratyfikacją dla jego posiadacza. Prawo do odmiany pozwala wprawdzie rolnikowi na korzystanie z nasion przez siebie wytworzonych do zasiewów, ale obliguje go do zapłaty połowy wysokości opłaty licencyjnej. Warunkiem skuteczności egzekucji tego prawa będzie, oprócz zmian w ustawie o ochronie odmian, także konsolidacja wszystkich hodowców oraz wsparcie różnych środowisk, w tym nasienników. Celem podstawowym zbierania tych opłat jest, podobnie jak w innych krajach, wzrost użycia nasion kwalifikowanych, a przez to możliwość pokrycia rosnących kosztów hodowli.
Ponadto, po zapowiadanym ustaniu dotowania hodowli dotychczasowe środki należałoby przeznaczyć na znaczące zwiększenie zakresu badań naukowych na rzecz hodowli roślin. Jednakże podstawowym warunkiem, aby nie doszło do ich marnotrawstwa, jest właściwy dobór zakresu badań i właściwa kontrola nad ich realizacją. Nie może to być określona co roku kwota, którą „trzeba” wydać. To powinien być swego rodzaju fundusz, do którego można w razie potrzeby sięgać i realizować uzgodnione, wspólne badania. Ponadto, nie do pomyślenia jest, aby instytucja prowadząca badania była jednocześnie odbiorcą prac.
Powyżej przedstawiono absolutnie niezbędne działania, aby nastąpił wzrost wymiany nasion. Aby można było jednak trwale wyeliminować przyczyny obecnej dramatycznej sytuacji, należy wzmocnić prawo do odmian. Należy sobie odpowiedzieć na pytanie, co z prywatyzacją hodowli roślin w Polsce. Unikanie dyskusji na ten temat świadczy o niezrozumieniu zasad wolnego rynku. Jak wykazano powyżej, tylko konsekwentnie egzekwowane prawo do odmian może utrwalić pozytywne tendencje, których można oczekiwać po wdrożeniu systemu stymulacji wymiany materiału siewnego. O tym, że nie są w stanie tego robić państwowe firmy hodowlano-nasienne, już wiadomo. Dla części spółek tylko prywatyzacja będzie szansą na przetrwanie. Dla niektórych programów hodowlanych jedyną szansą będzie wydzielenie ze spółki produkcyjnej i samodzielna działalność. Oczywiście, istnienie państwowych firm hodowlano-nasiennych też będzie możliwe i skuteczne pod warunkiem właściwej strategii rynkowej.
6428555
1