Po publikacji "Rz" o tym, że część polskich leków ziołowych zniknie z rynku, bo nie spełniają wymogów unijnej definicji, w branży zawrzało. Producenci twierdzą, że Ministerstwo Zdrowia zlekceważyło problem. Na przekonanie Brukseli ma zaledwie parę dni
Jak pisaliśmy, po 2011 r. pacjenci mogą już nie znaleźć w aptekach takich preparatów, jak raphacholin, persen, tussipect czy cardiol c. W ich składzie znajdują się bowiem niewielkie domieszki kofeiny, mentolu, propolisu czy kamfory, co dyskwalifikuje je jako "tradycyjne roślinne produkty lecznicze" w rozumieniu unijnej dyrektywy. Producenci leków, które zawierają choćby śladowe ilości syntetycznych dodatków, zgodnie z aktualnymi przepisami uzyskają prawo ich sprzedaży tylko do 2011 r. (po wcześniejszej rejestracji zgodnie z normami UE). Potem będą musieli wycofać je z rynku lub zarejestrować ponownie jako preparaty czysto chemiczne, co dla większości z nich jest barierą nie do przejścia ze względu na koszty i brak odpowiednich dokumentów. Jest jeszcze szansa, że Komisja Europejska rozszerzy dyrektywę dotyczącą produktów roślinnych o leki zawierające w składzie syntetyczne i półsyntetyczne dodatki. Polska musi jednak do 10 sierpnia złożyć w tej sprawie protest.
Producenci listy piszą
Dwa tygodnie temu w Urzędzie Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych odbyło się spotkanie z producentami leków ziołowych, w którym uczestniczyli też przedstawiciele resortu zdrowia. Prezes URPL Leszek Borkowski poinformował wówczas firmy, że polskie postulaty o rozszerzenie unijnej dyrektywy nie zostały uwzględnione przez Komisję Europejską i prosił, by do 10 sierpnia wysyłały indywidualnie do Brukseli pisma z protestami. We wrześniu miałby ich wspomóc eurodeputowany Bogusław Sonik, który zapewnił "Rz", że postara się znaleźć sojuszników do przeprowadzenia tej poprawki w unijnej komisji.
Wydawałoby się więc, że polski rząd zrobił wszystko, by uratować kilkadziesiąt tradycyjnych preparatów przed wycofaniem z rynku. Jednak Polski Związek Pracodawców Przemysłu Farmaceutycznego ma na ten temat inne zdanie. - Ani Wydział Produktów Ziołowych Urzędu Rejestracji Leków, ani kierownictwo urzędu nie podjęło z nami rozmów w sprawie wniosku do Komisji Europejskiej, mimo że Herbapole złożyły konkretne propozycje w Urzędzie Rejestracji już w styczniu - mówi "Rz" Cezary Śledziewski, prezes PZPPF. - Raport KE miał być gotowy do końca kwietnia. Tymczasem Ministerstwo Zdrowia przesłało do Komisji pismo w sprawie leków ziołowych dopiero 27 kwietnia. Nie mogło więc liczyć, że zawarte w nim postulaty zostaną uwzględnione. Mocno spóźnione pismo ani nie może kwalifikować się jako wniosek, ani też nie uwzględnia postulatów krajowego przemysłu leków ziołowych - dodaje Śledziewski.
Deklaracja przed dymisją
O to, dlaczego Ministerstwo Zdrowia zareagowało z takim opóźnieniem i dlaczego nie wysłało do KE wniosku z propozycjami rozszerzenia dyrektywy, zapytaliśmy we wtorek Piotra Błaszczyka, dyrektora Departamentu Polityki Lekowej. - Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy - zapewnił. - W przyszłym tygodniu kolegium resortu zajmie się jeszcze raz tą sprawą. Do 10 sierpnia zgłosimy zgodnie z procedurą pełny wniosek prezentujący bardziej stanowczo nasze postulaty.
Piotr Błaszczyk jest obecnie na urlopie, po którym - jak się dowiedzieliśmy - nie wróci już do ministerstwa, bo zrezygnował ze stanowiska. Nie wiadomo więc, na ile poważnie można potraktować te deklaracje. A czasu na reakcję Polski zostało niewiele - zaledwie parę dni. Potem będzie już za późno.- Jest oczywiste, iż PZPPF w imieniu producentów leków ziołowych, w tym Herbapoli, prowadzi własne starania o rozszerzenie unijnej dyrektywy. Jednak bez stosownego wniosku ze strony rządowej, skorelowanego z wnioskiem branży, mamy małe szanse na uwzględnienie naszych postulatów przez Komisję Europejską - mówi Cezary Śledziewski.
__________________________________________
Polska jest ziołową potęgą
Nasz kraj jest trzecim co do wielkości producentem leków ziołowych w Europie, po Francji i Niemczech. Preparaty zawierające śladowe ilości substancji syntetycznych stanowią średnio 20 proc. przychodów wytwarzających je firm.
5818076
1