Polacy wiedzą, że za hasłem GMO stoi czysty zysk, że ktoś chce po prostu na tym zarobić - mówi Marek Kryda z Koalicji Polska Wolna od GMO
Kurier Poranny: Co to w ogóle jest żywność transgeniczna i kiedy zwyczajny zjadacz chleba ma z nią do czynienia?
Marek Kryda z Koalicji Polska Wolna od GMO: To żywność poddana manipulacji, zawierająca organizmy zmodyfikowane genetycznie. Po prostu wstrzykuje się z jednego organizmu do drugiego obce geny, po to, by zmienić jego cechy. Oficjalnym celem tych manipulacji jest poprawienie produktu, by powiedzmy kukurydza stała się odporna na szkodniki. Nikt ze zwolenników GMO nie wspomina o innych skutkach. Podam przykład: chruścik wodny, zjadając wraz z kukurydzą toksyny BT, wytruwa płazy, które się nim z kolei żywią. Nie wiadomo, jak dalej wpływa to na łańcuch pokarmowy.
A dlaczego my, konsumenci, mamy się mieć na baczności?
- Proszę wejść do sklepu większej sieci handlowej i pójść do półki z artykułami mięsnymi. Najbardziej przetworzone są parówki i kiełbasy. Proszę popatrzeć na etykiety. Jest na nich przeważnie napisane, że produkt zawiera białko sojowe, a ono jest zawsze modyfikowane genetycznie, o czym już nie piszą nawet producenci. Białko sojowe to wypełniacz, który obniża cenę. W Polsce cztery firmy kontrolują obrót tymi importowanymi zbożami. Dlatego dystrybucja soi niemodyfikowanej jest bardzo ograniczona i droższa.
W Polsce jest przecież obowiązek informowania, że produkt zawiera GMO.
- Oczywiście. Jest w tej spawie dyrektywa unijna i rodzima ustawa z 2001 roku. Ale producenci się do nich nie stosują.
Dlaczego?
- To pytanie do sanepidu. Jeżeli tego prawa nikt nie egzekwuje, to po co przedsiębiorcy mają go przestrzegać? Jest sobie zapisane na papierze i tyle. Polecam raport NIK z kwietnia 2004 o środkach żywienia zwierząt. Jest tam wyraźnie powiedziane, że badania zawartości GMO w Polsce są niewiarygodne, bo nikt nie sprawdza, czy firma sprowadza tę kukurydzę, która jest u nas dopuszczona, czy też inną, na którą nie ma pozwolenia. Jeśli na pole trafia ta ostatnia, to za chwilę tam, gdzie została zasiana, będą skażone biologicznie okoliczne uprawy. Dwa lata temu ze Stanów przyszedł skażony ryż, niedopuszczalna w Europie odmiana L601. Transportu nie wzięła Unia Europejska, Rosja, Japonia i inne kraje. Ale podobna sytuacja może przydarzyć się i Polsce, jeśli nie będziemy kontrolować towarów z GMO. Okaże się, że jakiś rolnik, pewnie nieświadomie, wyhodował odmianę, która nie jest dopuszczona na rynku. I jeśli ktoś przeczyta uważnie obowiązujące w tej kwestii przepisy, to wynika z nich, że nigdy odpowiedzialności nie ponosi firma, która wprowadziła modyfikowany produkt, tylko użytkownik, czyli na przykład rolnik, który to wysiał. Więcej, w projekcie ustawy sprzed dwóch lat było zapisane, że jeśli dojdzie do przypadkowego skażenia, to firma za to nie odpowiada. Co to znaczy "przypadkowego”? Przecież o to wymieszanie odmian bardzo łatwo, wystarczy kilka ziaren pozostawionych w pożyczonym siewniku i już. Pyłki przenoszą się na 40 km.
Czy żywność z GMO niesie jakieś ryzyko dla jej zjadaczy?
- Mamy w Stanach epidemią otyłości i alergii. Coraz częściej pojawia się problem niepłodności u osobników męskich.
Ale czy są naukowe badania i dowody, że to przez GMO?
- Stawiam sprawę inaczej. Jeżeli ktoś produkuje lek czy żywność i chce to wprowadzić na rynek, to musi przejść całą procedurę i to on ma udowodnić, że jego produkt nie szkodzi, a pomaga.
Niektórych konsekwencji nie jesteśmy przecież w stanie nawet sobie wyobrazić?
- No to nie wolno wprowadzać produktu, co do którego nie ma pewności. Komisja Europejska stawia nas w kuriozalnej sytuacji. Mówi: Musicie dopuścić u siebie kilka odmian kukurydzy, które są dopuszczone u nas, chyba, że udowodnicie, że są szkodliwe. To tak, jakby pacjent musiał udowadniać, że lek mu zaszkodził. W prawie unijnym jest zapisana zasada przezorności, ale jakoś w przypadku GMO nie obowiązuje. Na dodatek to nie Unia, ale kraj członkowski musi pokryć ewentualne szkody. Batalia w Unii trwa. W styczniu zakazała GMO Francja, bronią się Austria, Węgry, Grecja, Włochy i, na razie, Polska. Może powinniśmy razem zmienić w tym względzie politykę Unii, zamiast z góry zakładać, że Unia się nie zgodzi i będą kary.
Żywność modyfikowana ma swoje zasługi w zwalczaniu głodu w krajach Trzeciego Świata. Przyznano nawet za to Nobla.
- Margot Wallstrom, wiceszefowa Komisji Europejskiej, kilka lat temu stwierdziła, że żywność GMO nie jest produkowana, by walczyć z głodem na świecie, tylko by zaspokoić głód udziałowców. Dziwi mnie, że Unia krytykuje polski opór wobec GMO, a sama nie chce wpuścić do Europy amerykańskiej wołowiny, ponieważ krowom daje się tam hormony, które, jak zbadano, powodują raka piersi u kobiet.
Tylko że w przypadku hormonów są badania potwierdzające ich zły wpływ na ludzkie zdrowie, a profesorowie genetycy podkreślają, że żywność modyfikowana genetycznie absolutnie nie jest szkodliwa. Wręcz śmieją się z histerii wokół tego tematu. Argumentują żartobliwie: Tyle lat jemy krowy i jakoś rogi nam nie wyrosły. Rośliny krzyżuje się od setek lat i nie ma danych, by komuś zaszkodziły.
- Państwo nie daje instytutom pieniędzy na badania, a firmy biotechnologiczne chętnie. Naukowcy nie będą kąsali ręki, która karmi. Telewizja Arte wyświetliła ostatnio wstrząsający film, w którym pokazano powiązania amerykańskiego rządu z firmami biotechnologicznymi.
Poza tym czym innym jest naturalne krzyżowanie się, a czym innym sztuczna ingerencja człowieka, jak klonowanie, wszczepianie krowie ludzkiego zarodka. To jest robione siłowo. Mamy hybrydę żubronia, krzyżówkę krowy z żubrem, ale jest on bezpłodny. Natura sama eliminuje ryzykowne sytuacje. Prosty przykład: ktoś je soję modyfikowaną genetycznie i co się dzieje dalej, jeśli nastąpi modyfikacja bakterii jelitowych?
Nie wiem.
- No właśnie, dlaczego my tego nie wiemy? Dlaczego nie przeprowadzono długofalowych badań (przez 10, 20 lat), które potwierdziłyby: nic strasznego się nie stanie albo że jednak. Jeżeli motywem działania jest zysk, na który nastawione są koncerny produkujące żywność, to trudno oczekiwać, że będą myślały w perspektywie pół wieku. Jeżeli się pojawią zmodyfikowane krzyżówki i zdominują uprawę, to nie można potem tego cofnąć. Nie ma jak. Konsekwencje mogą być ogromne, nie do odwrócenia.
Proszę jednak odpowiedzieć, czy są naukowe badania na to, że żywność transgeniczna szkodzi?
- Tak, głównie w Rosji. Irina Jermakowa zrobiła badania, z których wynikało, że u szczurów jedzących żywność z GMO nastąpiło obniżenie krwinek białych i wagi ciała, przekrwienie jąder. To skutki na przestrzeni roku, dwóch, nie wiadomo, jak wpłyną na następne pokolenia. W szkołach w Moskwie zakazano podawania produktów z GMO.
Ma Pan teorię jakby spiskową, że ktoś z premedytacją i świadomie wpuszcza na rynek produkt, który może szkodzić, ba, może doprowadzić do ekologicznej katastrofy?
- Tak uważam. Zajmuję się wielkimi fermami hodowlanymi w stylu amerykańskim u nas w kraju. Przywieźliśmy do Polski Roberta Kennedy'ego juniora (ma on swoją organizację ekologiczną, która walczy m.in. z korupcją w tym temacie). Był zaskoczony wiarą Polaków w Amerykę. Powinniście bronić tego, co wasze, tradycyjnego rolnictwa, przetwórstwa - mówił. - Dlaczego uważacie, że ktoś to lepiej robi? Jeżeli dopuścimy u nas uprawy GMO, to licencję na nie mają głównie koncerny amerykańskie. Rolnik co roku będzie musiał wykupić tę licencję. Inaczej odpowie przed sądem. Koncern do swojego ziarna sprzedaje środek chemiczny. Tylko on nadaje się do tej uprawy. Inny by ją zniszczył. Na przykład zakłady mięsne Sokołów mają umowę z firmą Cargill. Rolnik hodujący świnie dla Sokołowa musi je karmić tylko paszą Cargilla, który soję przywozi z Ameryki Południowej. Polski rolnik nie może mieć swojej paszy, staje się tylko wyrobnikiem.
Ale to właśnie rolnicy najbardziej domagają się, aby dopuścić u nas uprawy z GMO. Uważają, że inaczej przestaną być konkurencyjni.
- Nie rolnicy, tylko w ich imieniu Izba Zbożowo-Paszowa, Rada Żywnościowa itd., w których zasiadają także ludzie reprezentujący zachodnie koncerny. Straszy się nas, że jeżeli nie dopuścimy GMO, to pasza zdrożeje automatycznie o 40 proc, żywność o 10, ale nic nie robimy, by sprowadzać równie tanią i niemodyfikowaną soję z Ukrainy. Nie ma dywersyfikacji, nie szuka się alternatywy, a my nie mamy wyboru.
Z sondaży wynika, że Polacy boją się żywności modyfikowanej, mówią o niej "żywność Frankensteina”. Ponad 60 proc. jest przeciw. Jak to wytłumaczyć?
- Najtańsza mielonka zrobiona jest z odkostnionego mięsa kurzego, z piórami, pazurami itd. Konsumenci to wiedzą. Bo jesteśmy ze wsi albo jeździliśmy na wieś do babci, do cioci i wiemy, jak inaczej smakuje prawdziwe jajko od wolnej kury czy rosół. Polacy wciąż pamiętają, że najlepsze jest domowe, swojskie, a te tańsze, sklepowe, to jakiś erzac, substytut. I tęsknią za dobrym jedzeniem, tak samo zresztą, jak Włosi, Francuzi czy Niemcy. Wiedzą, że za hasłem GMO stoi czysty zysk, że ktoś chce po prostu na tym zarobić.
Dziękuję za rozmowę.
W ubiegłym tygodniu w urzędzie wojewódzkim odbyła się konferencja pod hasłem "Podlasie wolne od GMO”, zorganizowana przez stowarzyszenie Dyliżans Kulturalny. Rząd też ujawnił, jaki fortel zamierza zastosować wobec Unii, która nakazuje Polsce otwarcie się na GMO. Samorządy gminne i wojewódzkie mają tworzyć "strefy wolne od upraw GMO”. Podlasie już się zadeklarowało.
6127927
1