Przed dwoma laty tylko 38 mleczarń na 400 działających w kraju mogło sprzedawać mleko na unijnym rynku. Dzisiaj uprawnienia eksportowe ma już ponad 200 zakładów. Wśród nich jest osiem mleczarni z Małopolski. Jeszcze kilka miesięcy temu ani jedna nie spełniała unijnych norm.
Tempo, w jakim mleczarze zdołali uporać się z unijnymi wymogami, jest imponujące. Nawet te zakłady, które spisano na straty, modernizują produkcję i mają duże szanse na utrzymanie się na rynku. Przypomnijmy, że przed wejściem Polski do UE producentów przyporządkowano do grup A, B i C, z których każda oznaczała inny stopień zaawansowania w przyjmowaniu wymogów stawianych przez Brukselę. Literka A dawała pełne prawo do sprzedaży produktów mleczarskich na wspólnym rynku. B - przydzielano tym zakładom, które dostały dodatkowy czas na przystosowanie się do unijnych norm. C brzmiało jak wyrok - zakład oznaczony tą literą przewidziany był do zamknięcia. W tej ostatniej grupie znalazło się 70 mleczarni. Do 1 maja połowie z nich udało się zakwalifikować do grupy mleczarni, którym przysługuje okres przejściowy. Pozostałe też w większości uniknęły likwidacji i po 1 maja dalej prowadzą działalność, ale już jako punkty skupu.
- Podobnie jak Grecy, którzy zdążyli przygotować olimpiadę na za pięć dwunasta, chociaż wszyscy przewidywali, że dojdzie do kompromitacji, tak i mleczarze, postawieni pod ścianą, musieli dostosować się na czas. Alternatywą było zamknięcie zakładów - mówi Marek Murawski z Krajowego Związku Spółdzielni Mleczarskich.
- Rzeczywiście, rok temu sytuacja wyglądała bardzo nieciekawie. Zdecydowana większość producentów wyszła jednak z opresji obronną ręką - mówi Krzysztof Ankiewicz, wojewódzki inspektor weterynarii w Krakowie.
Z 27 mleczarni w Małopolsce zostało 24, z czego 8 ma uprawnienia eksportowe. W całym kraju na rynki zagraniczne może sprzedawać swoje produkty 210 zakładów. Kolejne 142 ma czas do końca 2006 r. na dostosowanie się do unijnych norm.
Do niedawna producenci traktowali unijne normy jako uciążliwy obowiązek, którego wypełnienie wiąże się z dużymi wydatkami. Od kiedy jednak zaczął się popyt na polskie wyroby za granicą, okazało się, że posiadanie zezwoleń eksportowych to po prostu konieczność.
- Znakomita sprzedaż to wypadkowa kilku czynników: po pierwsze znaleźliśmy się w Unii i na wspólnym rynku jesteśmy traktowani jak równorzędny partner, po drugie jesteśmy tańsi o jakieś 20 proc. niż konkurenci z innych krajów i po trzecie wreszcie, sprzyja nam koniunktura na światowym rynku - wylicza Marek Murawski.
Polska jest piątym co do wielkości producentem mleka i przetworów mlecznych w Europie. Rocznie mleczarnie przerabiają ok. 7,5 mld litrów mleka, z czego tylko część trafia do kartonów. Reszta przerabiana jest m.in. na proszek (produkcja w ub.r. wyniosła 152 tys. ton), sery podpuszczkowo-dojrzewające, czyli żółte (190 tys. ton) oraz ser twarogowy (285 tys. ton). Większość wyrobów konsumujemy sami, ale z roku na rok coraz więcej produktów mlecznych wysyłamy za granicę. Wartość eksportu w tym roku szacuje się na ok. 400 mln dolarów.
Produkcja mleka w Polsce jest bardzo rozdrobniona, zarówno jeśli chodzi o dostawców, jak i zakłady przetwórcze. Liczbę tych pierwszych szacuje się na ok. 0,5 mln, z czego 30 proc. dostarcza ponad połowę surowca do mleczarni.