Mniej więcej wiadomo, jakie reguły rządzą rynkiem wieprzowiny, choć tak naprawdę do tej pory nikt i nigdzie nie uporał się z kłopotami "świńskich cykli".
Być może niepomne prób, z tym problemem wzięło się za bary mające siedzibę w Krakowie Polskie Stowarzyszenie Promocji Zdrowia i Edukacji Zdrowotnej w Środowisku Pracy. Jak ogłosiło, ma pomysł rozwiązania u nas raz na zawsze problemu "świńskich górek", związanych z nimi wydatków z budżetu na interwencyjny skup i cyklicznych blokad na drogach. Pomysł zasadza się na zastępowaniu trzody chlewnej chowem indyków. Na początek - w obecnym i przyszłym roku - postuluje Stowarzyszenie takie substytucyjne zmniejszenie ilości ryjów w chlewach o jedną czwartą. Ponieważ jednym z głównych zadań Stowarzyszenia jest m.in. promowanie zdrowego odżywiania się, w argumentacji przewija się też wątek szkodliwości zajadania się wieprzowiną.
W kwestii racjonalności diety nie śmiem polemizować ze specjalistami ze Stowarzyszenia, lekarzami, także osobami z tytułami profesorskimi. Chociaż mój organizm nie najgorzej toleruje schabowego, przynajmniej jak dotąd.
Trudno jednak pozostawić bez komentarza clou tego pomysłu. Odnieść można otóż wrażenie, iż jego autorzy są niestety mocno na bakier z realiami rolnictwa i rynku żywnościowego, zwłaszcza mięsnego. Podaż na nim grubo przewyższa popyt. Nadwyżkowa jest nie tylko wieprzowina, także wołowina (nie jedynie za sprawą BSE), drób. Nie podzielam zresztą opinii Stowarzyszenia, iż spadek spożycia wieprzowiny wynikać ma z większej świadomości zdrowotnej polskich konsumentów. Twierdzę, że w tym przypadku tzw. statystyczny Polak chroni nie tyle swoje zdrowie co portfel, wybierając po prostu najtańsze mięsa i wędliny.
Hodowcy indyków już teraz mają potężne problemy ze zbytem i opłacalnością, chłodnie są zawalone importowaną indyczyną, zazwyczaj mocno dotowaną w krajach jej producentów. A Stowarzyszenie tymczasem najspokojniej w świecie proponuje jeszcze zwiększenie podaży. Co nie oznacza nic innego, jak tylko rychłe zastąpienie górki świńskiej - indyczą. Nie mówiąc już o tym, iż postulowane przez Stowarzyszenie przebranżowienie rolników to jednak nie zmiana gatunku rybek przez akwarystę. Nawet gdyby oprócz postulowanej przez Stowarzyszenie akcji edukacyjno-informacyjnej pojawiły się specjalne kredyty na ten cel. Nawiasem mówiąc, na rynku drobiarskim okresy bessy i hossy (te ostatnie niestety wyraźnie rzadsze) jawią się w sposób dużo mniej przewidywalny niż na rynku wieprzowiny. Na drobiarskiej ruletce można łacniej pójść z torbami niż tucząc świnki.
By nie być posądzonym o lobbowanie na rzecz hodowców trzody, choć nie tylko z tego powodu, na wielkanocny stół kupiłem coś z indyczyny. Bacznie przy tym starałem się zważać, ilu znajdę naśladowców. Zatrzęsienia nie było. Wieprzowe "schodziło" lepiej.