Zaczęło się odliczanie do "godziny zero”, jaką dla branży mięsnej będzie integracja Polski z Unią Europejską. Producenci i przetwórcy mięsa rozpoczną swoją przygodę z Unią z mieszanymi uczuciami.
Jeszcze do niedawna przeważały te negatywne: konieczność dostosowania
zakładów do unijnych standardów sanitarno-weterynaryjnych, co wiązało się z
mobilizacją zarówno organizacyjną, jak i finansową, sprawiała, iż obowiązek ten
właściciele firm postrzegali jako represje wobec branży czy też niepotrzebną
uciążliwość. Dziś, w przededniu integracji, wielu przedsiębiorców jest zdania,
iż warto było ponieść wysiłek zmodernizowania zakładów, Unia zaś to nie taki
diabeł straszny, jak go malowano. Jednak lęki i obawy tu i ówdzie wciąż jeszcze
przeważają nad nadziejami....
Wiele wskazuje na to, że integracja z Unią
będzie jednak bodźcem korzystnie wpływającym na strukturę krajowego przemysłu
mięsnego, choć przemiany te odbędą się w bolesny sposób – poprzez wyeliminowanie
z rynku części zakładów grupy C, które nie były w stanie przeprowadzić
dostosowań do obowiązujących standardów sanitarno-weterynaryjnych. Hekatomby
ofiar integracji, w postaci setek zamykanych zakładów mięsnych, szczególnie tych
z grupy C, czego się obawiano jednak nie będzie – małe zakłady, o ile tylko
wypełnią przewidziane dla nich standardy sanitarno-weterynaryjne, będą mogły
nadal działać na rynku lokalnym.
Pocieszający jest tu fakt, iż wyłączenia z produkcji dotyczyć będą w przeważającej części sektora uboju. Właśnie w tym sektorze w procesie dostosowań branża miała najwięcej do zrobienia. Zamknięcie rzeźni z powodów sanitarno-weterynaryjnych przyspieszy więc odbywające się już uprzemysłowienie i koncentrację ubojów.