Masarze twierdzą, że podwyżka wyrobów wędliniarskich jest nieunikniona. Spowodują ją przede wszystkim rosnące z miesiąca na miesiąc obowiązkowe i już gigantyczne opłaty utylizacyjne.
50 ton mięsa w postaci tzw. elementów lub półtusz potrzebuje miesięcznie do wyrobu wędlin średniej wielkości masarnia 15 ton stanowią bezużyteczne odpady, które trzeba zutylizować i spalić. 700 - 1000 zł za odbiór odpadów płaciła miesięcznie (do listopada} średnia masarnia za odbiór odpadów 7 tys. zł (przeciętnie) płaci od listopada.
Pół roku temu za wywóz i utylizację jednego kilograma odpadów, które
powstają przy tzw. rozbieraniu mięsa płaciłem 0,60 zł, dwa miesiące później
0,80, a od pierwszego listopada 1,40 zł – mówi właściciel zakładu mięsnego
Janipek z Trzebowniska. – Część odpadów odwożę do Przewrotnego, część do
Leżąchowa.
Nic za darmo
Kiedyś odpady przetwarzało się na
mączkę kostną i dodawało do pasz. Zarabiały na tym i paszarnie, i zakłady
utylizacyjne. Dlatego masarnie nie ponosiły za wywóz odpadów żadnych kosztów.
Przeciwnie, za ich zabranie niewielkie pieniądze płaciły zakłady
utylizacyjne.
Teraz masarnie im muszą płacić, bo jak mówią szefowie zakładów utylizacyjnych, odpady są śmieciami, a za ich wywóz nawet właściciele domów i mieszkań płacą specjalistycznym firmom.
Prezes zakładu utylizacyjnego Utires w Leżachowie Wincenty Suszyło mówi, że masarze trochę przesadzają z wysokością opłat, choć faktem jest że pozbywanie się odpadów nie jest tanie.
Za tonę wołowych masarnie płacą nam 700 zł. Zabieramy je od nich własnym
transportem, potem przerabiamy na mączkę, a tę odwozimy do spalarni przy
Zakładach Azotowych w Tarnowie, bo tak nakazuje prawo – tłumaczy W.
Suszyło.
Spirala kosztów
Prawo zmieniło się po wykryciu u bydła
choroby BSE (gąbczaste zwyrodnienie mózgu), która może być groźna i dla
człowieka. W trosce o nasze zdrowie, nie tylko bada się bydło rzeźne pod kątem
choroby BSE, ale też masarnie mają prawny obowiązek zawarcia umowy na odbiór
"śmieci" z zakładem utylizacyjnym, a te muszą spalać mączkę uzyskaną z odpadów
rzeźnych.
Koszty utylizacji odpadów rosną, bo ich spalanie też coraz więcej
kosztuje – dowiadujemy się nieoficjalnie w zakładzie utylizacyjnym Saria
Małopolska w Przewrotnem. – Mączkę wozimy własnym transportem aż do Jaworzna.
Za spalenie jednej tony płacimy spalarni 100 zł. Całkowite koszty utylizacji
wynoszą ponoć 450 zł.
Skutki poniesie klient
Spirala
kosztów utylizacji rozkręciła się po 1 listopada br., czyli po wprowadzeniu
zakazu używania mączki z odpadów rzeźnych do produkcji pasz. Na samym końcu
spirala dosięgnie klienta przy ladzie z wyrobami mięsnymi.
Według
moich obliczeń, ich ceny za sprawą rosnących opłat utylizacyjnych mogą pójść w
górę nawet o około 8 procent. Jak bowiem nie da się zakopać odpadów, tak i nie
da się dłużej "topić" opłat za ich odbiór w kosztach produkcji – mówi
właściciel małej masarni (prosi o anonimowość). – Zwłaszcza, że odpady
stanowią niemal jedną czwartą tzw. półtusz zużywanych do wyrobu
wędlin.
Urząd nie widzi problemu
Czy jest rada na
zahamowanie cen? W Sarii Małopolskiej twierdzą, że jedynym wyjściem może być
dotowanie z budżetu państwa kosztów utylizacji odpadów.
Na to jednak nie ma szans. W Urzędzie Ochrony Konkurencji i Konsumentów w Warszawie twierdzą, że gwałtowne podwyżki cen na utylizację odpadów mogą obniżyć konkurencyjność branży mięsnej, ale nie widzą zagrożenia interesu publicznego.
Najwyżej masarze mogą złożyć skargę, wtedy UOKiK podejmie postępowanie antymonopolowe, które zbada, czy wzrost cen jest uzasadniony. Ustawa antymonopolowa zakazuje bowiem narzucania nadmiernych i wygórowanych cen. Zwłaszcza w sytuacji, gdy masarnie stoją pod presją prawnego obowiązku zawarcia umowy na utylizację oraz domniemanego monopolisty, dyktującego ceny.
W Sarii Małopolskiej odrzucają argument o monopolizacji, gdyż - twierdzą - choćby tylko w woj. podkarpackim nie oni jedyni utylizują odpady z rzeźni. Oprócz nich, robią to jeszcze dwa zakłady: w Leżachowie i Wróbliku Szlacheckim.