Za cztery miesiące na Mazowszu padnie około 160, czyli jedna trzecia wszystkich firm działających w branży mięsnej. Na szczęście ceny w sklepach ani drgną.
Przedsiębiorstwa w całej Polsce czeka wielki egzamin. Już za niecałe cztery miesiące mamy znaleźć się w strukturach Unii Europejskiej, która stawia nam wysokie wymagania. Ci, którzy nie zdadzą tego egzaminu, odpadną z gry. Srogiemu testowi dostosowania się i stawiania czoła konkurencji muszą też poddać się warszawskie i mazowieckie firmy. Życie Warszawy będzie starało się towarzyszyć im w zmaganiach z wymagającym unijnym rynkiem. Wraz z Czytelnikami będziemy śledzić losy kilkunastu wybranych małych, średnich i dużych biznesów. Zobaczymy, jak poradzą sobie z procesem integracji. Integracji, która dla jednych może okazać się życiową szansą, dla innych - tragedią.
Mięsne obawy
Dziś przyglądamy się branży mięsnej. Pierwsza konkluzja brzmi: najlepiej, niestety, nie jest. Najgorzej z dostosowaniem radzą sobie małe firmy. Jest to dosyć paradoksalne stwierdzenie, bo tak naprawdę te przedsiębiorstwa, które działają jedynie na lokalnym rynku, nie muszą poddawać się wyśrubowanym normom unijnym. Ale obowiązują ich standardy krajowe oraz system bezpieczeństwa żywności HACCP, co również wymaga pewnych nakładów. - Jak widzę się w rozszerzonej Unii Europejskiej? Na razie w ogóle się nie widzę, bo za mało wiem na temat UE - mówi Mariusz Ciechowski, właściciel zakładu garmażeryjnego Korona z Pragi Północ zatrudniający 8 osób. - Staram się wypełniać zaostrzone wymogi sanitarne. A to coś odmaluję, a to odnowię, założyłem glazurę w chłodni, postarałem się, żeby styk ścian z podłogą był zaokrąglony, tak by łatwiej było usuwać brud. Ale nie wiem, czy uda mi się spełnić wszystkie kryteria - opowiada Ciechowski. - A jeśli inspektorzy sanitarni nie pozwolą mi działać, będę musiał zamknąć firmę - dodaje z obawą.
A ja się nie dam
Inspektorów sanitarnych, bo to oni będę decydować, która z małych firm z branży mięsnej, będzie mogła funkcjonować po 1 maja 2004 r., obawia się też Krzysztof Wawrzeła prowadzący w Wawrze rodzinną firmę Waw-Pol (do 10 osób zatrudnienia). - Mamy stosować system HACCP, a ja do dziś nie wiem, co to jest. Każdy z inspektorów mówi co innego, szkolenia nic nie dają, jest dużo szumu wokół tego tematu, ale nie ma konkretów - martwi się Wawrzeła.
- Istniejemy od 12 lat, chcemy przetrwać, ale nie wiemy, jak się dostosować, jak sobie poradzić, by nie wypaść z gry... Ale nie zamierzamy się poddać bez walki - buntowniczo zapowiada szef Waw-Pol-u.
Będzie dobrze
Ale są też i takie małe firmy, które patrzą na najbliższe miesiące z nadzieją. Henryk Miśko zatrudnia dziś około 20 osób. Większość z nich pracuje z Zakładzie Garmażeryjnym w Kazimierowie, inni w sklepach firmowych np. na pl. Szembeka. Ale firma się rozbudowuje, wkrótce uruchomiona zostanie własna ubojnia zwierząt, co obniży koszty produkcji wędlin, dzięki pomocy z programu SAPARD kupione zostaną nowoczesne maszyny. Standardy HACCP już zostały spełnione, teraz przedsiębiorstwo przymierza się do zdobycia certyfikatów jakości ISO. Henryk Miśko nie boi się więc Unii Europejskiej, wierzy, że jego produkty - smaczne, z małą ilością dodatków chemicznych, będą jeszcze lepiej sprzedawać się na stołecznym i mazowieckim rynku.
Co trzecia odpadnie
Wiarę Henryka Miśko potwierdzają eksperci rynku mięsnego. - Z 3,3 tys. firm działających w całej Polsce, około 1000, przede wszystkim tych małych, będzie musiało zaprzestać działalności - twierdzi Andrzej Gantner, dyrektor generalny Polskiej Federacji Producentów Żywności. Na Mazowszu upadłością zagrożonych jest ok. 160 przedsiębiorstw z branży mięsnej. Zdaniem Gantnera, ich miejsce zajmą inne polskie firmy. - I nie powinno to mieć negatywnego wpływu na poziom cen produkcji mięsnej. Poza tym, jak kilkaset firm wypadnie z gry, ich rynki zbytu przejmą w sposób naturalny inni polscy gracze wytwarzający jednak po niższych kosztach - tłumaczy Gantner.
Duży może więcej
Takim dużym graczem na mazowieckim rynku może być firma Superdrob z Karczewa. - Do integracji przygotowujemy się od 4-5 lat, wydaliśmy na ten cel 8 mln zł - mówi prezes firmy Lech Kostecki. - I teraz jesteśmy do tego egzaminu gotowi na 100 proc. Czekamy, co się stanie po 1 maja 2004 r. Mam nadzieję, że będą to pozytywne zjawiska i nasi partnerzy z Anglii, Niemiec, Francji czy Szwajcarii nie zrezygnują z kontraktów z nami. Oczywiście trochę boimy się konkurencji z Zachodu, ale skoro dotychczas udawało się nam tę konkurencję wygrywać, to czemu za cztery miesiące miałoby być inaczej? - podsumowuje optymistycznie prezes Kostecki.