Świadectwa weterynaryjne zakwestionowane jesienią ub. r. przez Rosjan były fałszywe. Tarnowska prokuratura, która prowadzi dochodzenie w tej sprawie, ma wątpliwości, czy mięso w ogóle pochodziło z Polski.
Jak podkreśla kierujący obecnie śledztwem prok. Włodzimierz Kumorowski, przeanalizowano wszystkie dostępne dokumenty. - Jesteśmy pewni, że druki zostały sfałszowane. To nie jest papier produkowany przez Polską Wytwórnię Papierów Wartościowych - twierdzi prok. Kumorowski.
Jak pisze "Dziennik Polski", śledczy analizowali także informacje przekazane przez Rosjan. Wynikać z nich może, że mięso w ogóle nie pochodziło z naszego kraju. Do transportu używano pojazdów zarejestrowanych na Litwie. Docierały one do Moskwy okrężną drogą. To nie jest zgodne z logistyką. Normalnie chłodnie wyruszające z Tarnowa w kierunku stolicy Rosji jadą przez Białoruś, zaś w tym przypadku trasa wiodła przez republiki nadbałtyckie.
Co więcej, tiry litewskie w ogóle nie przekraczały w tym czasie granicy polskiej. Przynajmniej nie ma o nich żadnego śladu w rejestrze polskich urzędów celnych. Zdaniem prok. Kumorowskiego może to świadczyć, że zakwestionowane przez Rosjan mięso pochodziło z innego kraju. Być może Polska nie była nawet krajem tranzytowym.
- Dokumenty były wypełnione "łamaną polszczyzną". Takich błędów Polak raczej by nie zrobił. Po co? - zastanawia się prok. okręgowy w Tarnowie, Marek Jamrogowicz. - Zwróciliśmy się do Ministerstwa Sprawiedliwości Federacji Rosyjskiej oraz do władz litewskich o pomoc prawną - dodaje.
"DP" przypomina, iż w listopadzie ub. r. Rosjanie zakwestionowali najpierw 24 świadectwa weterynaryjne, a potem jeszcze kolejne cztery. Dostawcą mięsa (dokładnie: wątroby wołowej) miała być jedna z firm tarnowskich. Między innymi z tego powodu władze rosyjskie zdecydowały 10 listopada 2005 r. o wstrzymaniu importu mięsa i przetworów mięsnych z Polski.