Nieubłaganie zbliża się termin 31 grudnia 2001 roku, kiedy to każdy z opryskiwaczy powinien być poddany pierwszemu badaniu technicznemu w stacjach kontroli opryskiwaczy. Już dzisiaj można na podstawie ilości przeprowadzonych przeglądów wysnuć wniosek, że dotrzymanie tego terminu będzie niemożliwe. Nawet jestem skłonny przypuszczać, że do końca roku może zostać przebadanych tylko około 1% wszystkich aparatów zinwentaryzowanych w Wielkopolsce.
Dosyć późne rozpoczęcie szkoleń dla właścicieli i pracowników stacji kontroli, powolne powstawanie nowych stacji, brak systemu wezwań na badania techniczne; to wszystko przyczyniło się do tego stanu rzeczy. Nadmienić przy tym wypada, że w Niemczech, gdzie obowiązkowe badania opryskiwaczy prowadzone są od ponad 20 lat, ilość przebadanych aparatów osiągnęła poziom około 70 %. Biorąc pod uwagę doświadczenia niemieckie można by przewidywać, że i w Polsce sprawa przeglądów rozwinie się ewolucyjnie. Nic bardziej błędnego, biorąc pod uwagę choćby porównanie stopnia zdyscyplinowania, przestrzegania litery prawa przez obywateli obu narodów. Przyczyny tak pesymistycznej wizji są wielorakie.
Po pierwsze, restrykcyjność ustawy, która zakłada surowe karanie użytkowników opryskiwaczy za brak aktualnego badania technicznego sprzętu. Egzekwowaniem tego zapisu ustawy mają zająć się inspektorzy ochrony roślin. Przy szczupłości kadry kontrolerów, którzy do tej pory pełnili funkcje doradcze, trudno sobie wyobrazić skuteczność ich działań. Przypomnę w tym miejscu, że w Niemczech do kontroli aktualności badania i karania powołana jest również policja. Poza tym wielu rolników nie będzie chciało dopuścić do kontroli swojego sprzętu. Sytuacje, z którymi mogą się stykać kontrolerzy na polach czy podwórkach rolników mogą zakończyć się w najlepszym razie konfliktem słownym. Innych zagrożeń nie chcę tutaj opisywać, ale czytelnicy sami sobie mogą wyobrazić takie sytuacje. Nawet, jeżeli uda się nałożyć mandat karny na krnąbrnego rolnika, pozostaje jeszcze kwestia jego egzekucji. Pracownicy centrów techniki ochrony roślin wielokrotnie postulowali o wprowadzenie okresu karencyjnego dla rolników dającego czas na zapoznanie się z przepisami ustawy, wymaganiami dotyczącymi badań technicznych opryskiwaczy czy wreszcie na zmodernizowanie, naprawę czy zakup nowego opryskiwacza.
Po drugie, rolnik wezwany do stacji kontroli opryskiwaczy widząc koszt takiego badania i ewentualne koszty naprawy i modernizacji swojego aparatu będzie starał się stosować różnego rodzaju uniki. Może np. powiadomić pisemnie o likwidacji lub złomowaniu opryskiwacza. Faktycznie jednak sprzęt pozostanie w użytkowaniu rolnika, a opryski konieczne będzie wykonywał wieczorem lub nocą (co ze względów agrotechnicznych jest ze wszech miar polecane), gdy żaden z kontrolerów nie będzie miał możliwości złapania go na gorącym uczynku. Inny sposób to odwlekanie badania poprzez prośby o prolongatę terminu badania, a to ze względu na konieczność naprawy lub modernizacji, a to ze względu na plany zakupu nowego opryskiwacza. Uważny czytelnik pomyśli pewnie, że udzielam tutaj instruktażu: jak uniknąć badania technicznego. Otóż nie, i daleki jestem od tego. Powtarzam tylko opinie zasłyszane od samych zainteresowanych, czyli rolników. Jak wiemy, pomysłowość Polaka w kwestii obchodzenia przepisów prawa jest nieograniczona.
Co zrobić w takim razie, aby zachęcić rolników do poddania swoich opryskiwaczy badaniu technicznemu? Jest praktycznie tylko jedno rozwiązanie: edukować i jeszcze raz edukować. Śmiem przypuszczać, że co najmniej 80% rolników nie zna przepisów ustawy i rozporządzenia dotyczącego badań technicznych opryskiwaczy. Nie zna tym bardziej wymagań, jakie stawiane są opryskiwaczom, które mają uzyskać znak kontrolny, potwierdzający pozytywny wynik badania technicznego. Skąd to śmiałe stwierdzenie? Wiosną 2000 r. przeprowadziłem szkolenie na temat wymagań przeglądu technicznego opryskiwaczy, przepisów ustawy o ochronie roślin i zasad modernizacji opryskiwaczy dla 40 rolników z gminy Kleszczewo. Nikt z tej grupy szkoleniowej nie miał pojęcia o zasadach badań technicznych opryskiwaczy, a wielu rolników wyrażało swoje zdziwienie, jakim to wymaganiom ma sprostać ich aparat. Na razie do stacji kontroli przyjeżdżają ci najbardziej gorliwi ze względnie nowym i przygotowanym sprzętem. Co się stanie, gdy hurmem zjadą wystraszeni rolnicy ze swoimi starymi zdezelowanymi opryskiwaczami? Łatwo sobie wyobrazić taki scenariusz. Otóż, nawet nie wjadą na stację kontroli, gdyż po wstępnych oględzinach aparatu żaden diagnosta nie dopuści go do badania na sprzęcie elektronicznym i odeśle rolnika do domu. Ale pieniądze, które rolnik zapłacił za badanie przepadły. Wniosek z tego prosty: należy rolnika gruntownie przygotować do tego przeglądu.
Prowadząc tego typu szkolenia należy uświadamiać rolnikom, dlaczego opryskiwanie sprawnym technicznie i prawidłowo skalibrowanym sprzętem jest tak ważne. I nie szafujmy przy tym argumentem o ochronie środowiska naturalnego, gdyż dla rolników jest w większości wypadków mało przekonywujące. Argument ekonomiczny ma zdecydowanie istotniejsze znaczenie. Bo gdy uświadomi się rolnikowi, że oszczędności wynikające z mniejszego zużycia środków ochrony roślin przy opryskach sprawnym dobrze ustawionym sprzętem sięgają 100-120 zł/ha, to jest on nawet skłonny wydać te 100 zł na badanie techniczne, bo w rezultacie i tak to mu się to opłaci.
Pozostaje pytanie: kto ma szkolić i skąd wziąć pieniądze na szkolenia rolników. Otóż szkoleniem powinny się zająć Centra Techniki Ochrony Roślin, z których jedno ma swoją siedzibę aktualnie w ODR Sielinko. Istnieje już program jednodniowego szkolenia, który opracowałem i przedstawiłem do akceptacji dyrekcji WODR. Nikt tak jak doradcy terenowi nie ma bezpośredniego kontaktu z rolnikiem, to też z frekwencją na szkoleniach nie powinno być kłopotu. Co do środków finansowych, to należy zewrzeć szeregi instytucji działających na rzecz rolnictwa i rolników takich jak: Ośrodki Doradztwa Rolniczego, Izby Rolnicze, różnego rodzaju fundacje itp. Przypomnę w tym miejscu, że budżet państwa dopłaca do każdego badania technicznego 50-70 zł i rolnik płaci o tę kwotę mniej w stacji kontroli. I co z tego, kiedy przyjazd niesprawnym sprzętem do stacji zaowocuje o wiele większymi kosztami niż tylko koszt badania. W roku 1999 z budżetu państwa zostało wyasygnowane ponad 4 mln zł tytułem dopłat do badań, a ponieważ stacje kontroli zaczęły dopiero powstawać, niemożliwym było ich wykorzystanie. Pieniądze te wróciły do budżetu, a przecież już wtedy można było je przeznaczyć na szkolenia.
Wiem, że dyrekcja WODR-u bardzo przychylnie patrzy na tę inicjatywę, lecz obawiam się, że gdy wiosną ruszą szkolenia dla osób nabywających i stosujących środki ochrony roślin I i II klasy toksyczności oraz wykonujących zabiegi ochrony roślin to zapomni się o tym programie. Trudno się dziwić, gdyż te szkolenia przynoszą konkretny dochód instytucji organizującej. Ktoś może powie, że treści dotyczące badań można przemycić w tych szkoleniach. Ja natomiast nie wyobrażam sobie jak można w 1,5 godziny bez pokazu omówić wszystkie przepisy i wymagania i jeszcze przedstawić przebieg badania technicznego opryskiwacza.
Polak jak zwykle uczy się na błędach. Szkoda tylko, że te błędy muszą tyle kosztować. Przy obecnej sytuacji polskiego rolnika każda złotówka się liczy.
Termin 31.12.2001 r. zbliża się i oby się nie okazało; jak to z resztą często bywa, że znowu o czymś ważnym zapomnieliśmy.
Karol Wesołowski
Zespół Szkół Technicznych w Gospodarce Żywnościowej w Poznaniu
Siewca Wielkopolski, 2(40)2001