Kanikuła w pełni. Rozgrzane jak w hutniczym piecu powietrze faluje i zniekształca rzeczywistość. Jedynie nad wodą można w tym upale jakoś jeszcze wytrzymać. Wczoraj, w moim nadrzecznym azylu spotkałam znajomego gimnazjalistę – Rysia. Nieoczekiwanie dla mnie okazało się, że Rysio jest euroentuzjastą.
Moje ulubione miejsce nad rzeką jest bardzo odosobnione. Przed oczyma mam las, a z drugiej strony widać zaledwie dachy najbliższej wsi. Właśnie tam mieszka Rysio. Ma wakacje i nad rzekę przychodzi codziennie. Trochę pływa, trochę, jak nie ma ludzi, łowi ryby. Nigdzie nie wyjechał, bo nie było za co. Zresztą Ryśkowi właśnie tu bardzo się podoba. Tu czuje się jak u siebie i zna każdy zakątek. Gdybym tylko wyraziła chęć mogłabym się przekonać, gdzie w lesie można zobaczyć dziki, a gdzie sarny. Na grzyby jesienią to już na pewno z Rysiem muszę się wybrać, bo nikt lepszych miejsc mi nie pokaże. No, a gdybym chciała zobaczyć coś naprawdę ciekawego, to Rysio wie, kto we wsi hoduje świnki wietnamskie. W opinii Rysia są całkiem jak psy – chodzą za człowiekiem i rozumieją co się do nich mówi.
Spędzanie czasu z Ryśkiem ma w sobie coś z południowej sjesty. Jest spokojnie, leniwie i beztrosko.
Rodzice Rysia mieszkają w popegeerowskim bloku. Nie mają pracy. Ojciec czasami gdzieś dorobi, ale jak mówi Rysio, to żadne pieniądze. Ojciec najczęściej się nudzi i coraz więcej pije. Ryśkowi też nie jest lekko. Po wakacjach znowu pójdzie do drugiej klasy gimnazjum. Trochę żałuje, że rodzice nie pozwalają na skierowanie go na badania, bo wtedy dostałby "orzeczenie". Dwóch chłopaków ze wsi ma taki papier i bez wysiłku przechodzą z klasy do klasy. Wszyscy ich przepuszczają, bo ze względu na trudne warunki i sytuację rodzinną mają wskazanie do nauki w "indywidualnym" toku. Mniej się od nich wymaga – zgodnie z opracowanym dla nich programem.
Gdyby Rysio miał taki papier miałby święty spokój. Wystarczyłoby, żeby przychodził do szkoły i spokojnie skończyłby przynajmniej obowiązkowy etap edukacji. Ale rodzice Rysia uważają, że to wstyd, i że ich dziecko nie ma żadnych problemów. Nie ma, w ich opinii, potrzeby odwiedzania psychologa, bo chłopak jakoś sobie da radę. Oni jakoś żyją, to i on sobie poradzi.
Co gorsze, Rysiek też już tak myśli. Do tego, że jest biedny przywykł od dawna. Planów na przyszłość nie ma – nie wie co chciałby w życiu robić. Ma wakacje szkolne i od życia. Wydaje mu się, że jakoś to będzie, skoro wszyscy, których zna jakoś sobie radzą. Jak nie mają pracy, to dostają zasiłek. No, a niedługo, jak wejdziemy do Unii, to te zasiłki mają być większe i ludziom się poprawi. No tak. sam nigdzie się nie wybiera, ale jak ta Europa przyjdzie do niego z pieniędzmi, to chętnie je przyjmie.
Rysiek cierpliwie wykłada mi swoją filozofię, by na koniec zaskoczyć mnie pytaniem dlaczego tak się o niego martwię? On jest spokojny i pogodny. Wokół pełnia lata, wakacje, słychać cykady. Skąd u mnie ten stres skoro on prezentuje olimpijski spokój?
Boję się, że za rok Ryśkowi będzie zupełnie obojętne czy skończy gimnazjum, czy dołączy do 5-procentowego "odpadu szkolnego". Tak niezbyt elegancko określono w ministerstwie oświaty te dzieci, które szkołę porzuciły. Szkoda, że to ja się denerwuję, a nie Rysiek, który po cichu liczy na lepsze jutro we Wspólnej Europie.