"Papierową" wojnę z Brukselą o dopłaty przegraliśmy przeszło rok temu. Obecnie wielu zadaje sobie pytanie, czy ruszy IACS.
Prasa bije na alarm, że polscy rolnicy mogą obejść się smakiem i nie otrzymać w 2005 r. płatności bezpośrednich za 2004 rok. Zagrożone są też płatności dla rolników w ramach dwóch mocno reklamowanych programów operacyjnych - PROW i SOP-Rolnictwo. A miało być tak dobrze. Rząd i minister rolnictwa mieli wynegocjować doskonałe warunki dla naszych rolników. Agencje, a szczególnie Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, po przetestowaniu swoich możliwości organizacyjnych na programie SAPARD miały być przygotowane, audytowane, akredytowane i zdolne do absorpcji środków z funduszy unijnych.
Wcale nie chodzi o to, by narzekać. Rzecz w tym, że choroba rozwijała się od lat, znana była diagnoza, tylko brakło woli leczenia. Otóż "Nasz Dziennik" już w 2000 r. bił na alarm. O nieprawidłowościach w zarządzaniu, polityce kadrowej i przetargach było wiele publikacji. Doświadczenia zebrane w latach 2000-2004 pozwalają na miesiąc przed przystąpieniem Polski do UE na podsumowanie i próbę określenia przyczyn takiego stanu rzeczy. Popełniono i nadal są popełniane błędy w ministerstwie rolnictwa, Agencji i służbach doradczych. Jednak to ministerstwo rolnictwa, czyli rząd RP obarczony jest największą odpowiedzialnością.
Cała "zabawa" zaczęła się 7 stycznia 1998 roku, kiedy to prezesem Agencji został dr Mirosław Mielniczuk. Z niewiadomych powodów nastąpił wtedy zamęt kompetencyjny na styku ministerstwo - Agencja. Kto zawinił? W cywilizowanych krajach, w tym także w obecnych państwach UE, to stosowne ministerstwo odpowiadające za rolnictwo określa zasady prowadzonej polityki rolnej, wydaje stosowne akty prawne i opracowuje procedury ich realizacji. Jednak w Polsce było odwrotnie - to ARiMR zaczęła przygotowywać teksty ustaw, rozporządzeń, procedur, formularzy. Rodziło to szereg napięć. Jednak o dziwo taka zamiana ról nie była przedmiotem sporu między ówczesnym ministrem rolnictwa a prezesem ARiMR.
Przejdźmy do nieprawidłowości w samej Agencji. Można je pogrupować na
następujące dziedziny: kompetencje, podział administracyjny oraz polityka
kadrowa.
O kompetencjach wspominałem już wcześniej. Należy tu jedynie dodać,
że procedury opracowane przez Agencję dla SAPARD-u pokazały całkowity brak
przygotowania pracowników do realizacji i obsługi tego typu programów. Lista
dokumentów i załączników przerasta wszelkie wyobrażenie i kłóci się z pojęciem
"rozsądek". Bo czymże jest arbitralne rozstrzyganie pracowników Agencji
kwalifikujących wnioski o dofinansowanie? To wszystko przyprawia potencjalnych
chętnych o palpitację serca.
Fatalna jest też struktura organizacyjna Agencji, a szczególnie położenie
terytorialne jej jednostek, tzn. oddziałów regionalnych i biur powiatowych.
Ślepe trzymanie się obecnego podziału administracyjnego Polski - fatalnego
zresztą z punktu widzenia zarówno obsługi rolnictwa, jak i zarządzania
rozdziałem Funduszy Strukturalnych - spowodowało, że w niektórych oddziałach
panowała niemoc obsłużenia potencjalnych chętnych do skorzystania z SAPARD.
O biurach powiatowych lepiej nie pisać. Poziom większości zatrudnionego tam
personelu gwarantuje, że ci młodzi ludzie przyuczeni przez starszych kolegów z
"centrali" "zainterpretują" rolników na śmierć. Klienci tych biur będą w
nieustającej pogoni za kwitami, raz za oryginalnymi, drugi raz za potwierdzanymi
przez notariusza itd. Urzędnikowi bezpieczniej jest czegoś nie przyznać, niż coś
przyznać. Odbywa się to na zasadzie tak doskonale w Polsce znanej i niezwykle
skutecznej, że najbezpieczniej jest nic nie robić - wtedy nie zrobi się błędu.
Stąd takie odwlekanie spraw, opieszałość i wymagania stosowane nawet do
dokumentacji odnośnie płatności bezpośrednich - a więc teoretycznie
najprostszych - w każdym biurze powiatowym będą inne. Biura powiatowe powinny
być jak oddziały regionalne w części zlikwidowane, a pracownicy poprzesuwani
tam, gdzie rzeczywiście jest wiele pracy.
Zresztą, na jakiekolwiek działania w przypadku ARiMR jest już za późno. "Papierowa" wojna z Brukselą o dopłaty została przegrana przeszło rok temu. Od co najmniej 5 lat "Nasz Dziennik" alarmuje, że sytuacja w Agencji i jej otoczeniu przepowiada raczej smutny finał. Przykra to satysfakcja, że te przewidywania jednak się sprawdzają. Tymczasem najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie pracownicy z Agencji ucierpią - w tym ich "szczególnie zasłużeni" rządcy - lecz polscy rolnicy i ich rodziny.