Jesteśmy u progu żniw. Szacuje się, że straty spowodowane suszą sięgają 20%, chociaż GUS podał, że mieszczą się one w przedziale 7-14%. Kto właściwie ma rację?
Bogdan Zioła: Mogę podzielić się wiedzą ze swojego podwórka. Mieszkam pod Prudnikiem na Opolszczyźnie, gdzie gospodarzę od 25 lat. Nie pamiętam, by do tej pory susza miała wpływ na plony w tym regionie. W tym roku pszenica jara w ogóle się nie wykształciła. Są więc już straty, a na glebach piaszczystych są one dużo większe. Wprawdzie łany wyglądają dobrze, ale w kłosach nie ma ziarna. Żeby zboże było handlowe musi spełniać kilka parametrów, w tym tzw. wyrównanie. Trudno uzyskać z tak małego ziarna mąkę. Praktycznie nadaje się ono na paszę.
Wobec tego można się spodziewać tańszych pasz?
Bogdan Zioła: Tańsze nie będą na pewno. W ubiegłym roku mieliśmy dobre zbiory i nie było problemu, bo zboża było dosyć. Susza spowodowała, że ilość ziarna jest mniejsza w tym roku i jestem przekonany, że na naszym terenie do około 40% zboża będzie brakowało i pasze nie będą tańsze.
Możemy się zatem obawiać, że chleb będzie droższy?
Bogdan Zioła: Tu wszystko zależy od podmiotów skupowych., które rządza rynkiem. One sobie nie pozwolą na to żeby nie mieć zboża i ściągną je z zewnątrz. Sądzę więc, że z ceną chleba nie będzie problemu, ale może być mniej pasz i wtedy podrożeje mięso, mleko i ich przetwory. Generalnie odczują skutki suszy hodowcy. Łąki są przesuszone, nie będzie drugiego pokosu traw. Już apelowałem do rolników żeby siali poplony i w ten sposób poprawili sytuację.
Zgodzi się Pan ze mną w takim razie, że w chlebie więcej jest teraz paliwa niż zboża. Szacuje się, ze tylko 13% ceny chleba to przetwórstwo zbóż.
Bogdan Zioła: Tak, dlatego zachodni rolnik wchodził kapitałowo w przetwórstwo. Nasi ubodzy rolnicy nie są właścicielami przetwórni. Zarabia się przede wszystkim na przetwórstwie i pośrednictwie. W rolnictwie trzeba włożyć część pieniędzy i nie ma pewności, że się je odzyska. Dlatego też w cenie chleba te 13 procent stanowi zboże. Analogicznie jest z produkcją mięsa. Od 1997 roku jest ona taka sama, a ceny mięs poszły trzykrotnie do góry. Dlatego przyszłością polskich rolników jest zmobilizowanie się do przetwarzania własnego towaru. Jest to poniekąd receptą na to, by gospodarstwa nie upadały.
Receptą miało być i jest tworzenie grup producenckich. Jak ten proces przebiega obecnie, w drugim roku naszej obecności w UE?
Bogdan Zioła: Właściwie to wygląda bardzo źle. Ustawa o grupach producenckich istnieje o 1996 roku. Jednak nie było wsparcia zewnętrznego. Gdyby była normalna ustawa o spółdzielczości to nie przepadłyby Gminne Spółdzielnie, które były poniekąd grupami producenckimi. Niestety pozwolono im upaść, podobnie jak kółkom rolniczym. A przecież były świetną bazą do tworzenia grup. Niestety wprowadzono takie podatki od nieruchomości, które doprowadziły te jednostki do upadłości. A przy tym ustawa o grupach producenckich dzisiaj podwójnie opodatkowuje produkt. Nie mogę jako producent zostawić mojego towaru we wspólnym magazynie. Muszę dokonać opodatkowanej sprzedaży. W tym momencie mój towar staje się niekonkurencyjny w stosunku do pochodzącego np. z UE, bo tam dopłaty do produktu są o wiele większe.
Dopłaty dla naszych rolników są niższe niż dla farmerów ze starej Unii, ale przecież to dobrze, że są w ogóle?
Bogdan Zioła: Musielibyśmy być bardziej konkurencyjni. W UE nie będzie w przyszłości gospodarstwa produkcyjnego. Rolnicy w przyszłości będą jakby „sprzątaczami środowiska”. Jeśli jeszcze w dodatku UE powiększy się np. o Ukrainę z bardzo dobrymi ziemiami, to będziemy mieć do czynienia z jeszcze większą niż dzisiaj nadprodukcją żywności. Powinniśmy się więc nastawiać na żywność ekologiczną i tu powinny iść dopłaty. Unia Europejska to zresztą dzisiaj już robi. Mówi wyraźnie, że rozmaite programy rolno-środowiskowe będą mobilizowały rolników do produkowania w naturalny sposób. W Unii wysiewa się na hektar 2 -2,5 tony nawozów. Nasza dobra praktyka rolnicza nakazuje, by azotu nie było więcej niż 170 kg w czystym składniku ( 500 kg nawozu). My nie mamy tak dużych środków jak unijni rolnicy i na pewno nie przekraczamy tych ilości. To na co UE będzie dawać pieniądze, nam już wychodzi, ale z zupełnie innych przyczyn. Jednak dzięki temu polska żywność jest poszukiwana na rynkach zachodnich.
Można powiedzieć, że unijny klient przyzwyczaił się do polskiej ekologicznej żywności i oczekuje jej stałych dostaw. Tymczasem susza zaburzyła ten proces, przynajmniej jeśli chodzi o owoce i warzywa. Czy nie było by dobrze zacząć inwestować w deszczownie, by dzięki płynności dostaw utrzymać klientów?
Bogdan Zioła: To się wiąże z koniecznością budowy zbiorników retencyjnych. Jest ich ciągle za mało, a wzbogaciłyby także bazę turystyczną i agroturystyczną Susza pokazała dobitnie, że musimy poprawić gospodarkę wodną Nasze rowy melioracyjne służą wyłącznie do odprowadzania wody. Tymczasem na przykład we Włoszech także do nawadniania. System nawadniania jest tam tak zorganizowany, że w czasie suszy rzeki nie płyną swoimi korytami – woda jest kierowana do rowów nawadniających. Ma to jednak i druga stronę. Trzeba sobie uświadomić, że rzeki niosą zanieczyszczenia i metale ciężkie, które znajdą się w żywności.
A gdybyśmy mogli korzystać z pokładów wód gruntowych?
Bogdan Zioła: Na Opolszczyźnie są one dosyć pokaźne, ale z nich nie korzystamy. Może to kwestia innego sposobu myślenia. Hiszpanie i Włosi mają mało ziemi uprawnej, a u nas jest jej dużo i trudno ją w całości objąć nawadnianiem. Może ono także zakłócić naturalny rytm produkcyjny i tak naprawdę nie wiadomo jak wpływa na rośliny i finalnie na organizm człowieka. Niestety nikt tego wpływu nie bada. Skoro i tak jest nadwyżka żywności to lepiej wykorzysatć nasze możliwości do produkcji ekologicznej. Teraz tkwimy w pewnym zawieszeniu – rolnicy nie mają pieniędzy. Obserwowaliśmy poprzednio zakupy sprzętu i inwestycje, na które środki pochodziły także z dochodów z gospodarstwa. Teraz, przynajmniej na śląskiej wsi, jakiekolwiek zmiany dokonują się wyłącznie dzięki temu, że rolnicy Opolszczyzny zarabiają za granicą. Trzeba więc sobie wytyczyć kierunek, wykorzystać możliwości i dopasować się do unijnego rynku.
Jakiej pomocy oczekują rolnicy dzisiaj? Czy ta obiecana przez premiera Leppera, w postaci dofinansowania ubezpieczeń jest najbardziej oczekiwana?
Bogdan Zioła: Na pewno trzeba rozwiązać problem ubezpieczeń. Dawniej były one obowiązkowe, a z powodu powszechności były niedrogie. Z ubezpieczeniami rolniczymi powinno być tak jak z OC – wszyscy powinni je płacić. W końcu dochód rolnika zależy od wielu zdarzeń losowych. Poza tym polski rolnik nie dysponuje takimi środkami jak rolnik europejski, a działają na tym samym rynku. Zwykle kiedy środków zabraknie cierpi na tym rodzina, bo na przykład dzieci nie pójdą na studia. Taka pomoc i zabezpieczenie byłyby bardzo potrzebne.
Są jednak takie grupy, którym się ostatnio powiodło. Na pewno nie stracili, a zarobili producenci buraka cukrowego...
Bogdan Zioła: Rzeczywiście, na naszym terenie osiągnęliśmy świetne wyniki, jeśli chodzi o zawartość cukru w burakach. Byli tacy, którzy mieli 24% cukru z tony buraków. Średnia polaryzacja w Cukrowni Otmuchów wyniosła 19,7%. Cena cukru na światowych rynkach jest najwyższa od 25 lat, a to dobrze wróży branży na przyszłość. Jeśli dodatkowo powiedzie się produkcja biopaliw z melasy, rokowania będą znakomite. Niestety popełniliśmy w tej branży zasadniczy błąd – właścicielami naszych cukrowni jest 20 tysięcy niemieckich farmerów. Nie możemy korzystać z dodatkowych pieniędzy z dywidend. Mimo, że branża radzi sobie w tej chwili znakomicie, los polskich plantatorów nie jest tak samo różowy.