Paweł Musiałek, Prezes Klubu Jagiellońskiego w swojej najnowszej publikacji kreśli scenariusze wpływu USA na wojnę ukraińsko-rosyjską.
Wszyscy znamy przedwyborcze zapowiedzi Trumpa, iż zamierza zakończyć wojnę na Ukrainie w ciągu 24 godzin, a w tym celu będzie chciał rozmawiać nie tylko z Zełeńskim, ale i samym Władimirem Putinem. Wielu obserwatorów życia politycznego odebrało więc wybór kandydata republikanów jako zapowiedź rychłej kapitulacji Kijowa. Albo co najwyżej rozejmu na rosyjskich warunkach.
Stosunek nowego prezydenta USA do wojny na Ukrainie był dla wielu liberalnych komentatorów w Polsce ostatecznym powodem, dla którego w wyborach powinno stawiać się na Kamalę Harris, niezależnie od poglądów na inne kwestie. Te obawy o politykę Trumpa nie są wcale bezpodstawne.
Dla Ukraińców Trump może być lepszy niż Kamala Harris
Wszak we frakcji MAGA znajdziemy wielu polityków, którzy – w duchu efektywniejszego gospodarowania kurczącymi się zasobami – podchodzą z dystansem wobec dalszego wspierania Ukraińców. Ba, zdarzają się nawet tacy, którzy posługują się jawnie prorosyjskimi narracjami.
Jednakże te obawy abstrahują od szerszego kontekstu, a przez to wypaczają prognozę wydarzeń. Kamala Harris i owszem, zapowiadała w trakcie kampanii wyborczej dalsze wsparcie dla Kijowa. Problem polega jednak na tym, że kontynuacja polityki prowadzonej przez Joe Bidena oznaczałaby zapewne stopniowe pogarszanie sytuacji strategicznej naszego wschodniego sąsiada.
Ukraina znajduje się dziś w fazie wojny na wyczerpanie, a jednocześnie dysponuje mniejszymi zasobami niż Rosja. Co kluczowe, są to zasoby w niewystarczającym stopniu uzupełniane przez USA. Administracja Bidena wspierała co prawda Kijów, ale do samego końca limitowała tę pomoc mocno poniżej poziomu niezbędnego do skutecznej obrony.
Jednocześnie krępowała ruchy ukraińskiej armii podejmowane na terytorium Rosji w obawie przed zbyt intensywną eskalacją konfliktu. Wyglądało to tak, jakby Biden wkładał Ukraińcom broń w jedną dłoń, a w tym samym czasie drugą wiązał im za plecami, aby nie mogli finalnie wyprowadzać skutecznych ciosów.
W tych okolicznościach nie dziwi podejście samej Ukrainy, dla której nowy gospodarz Białego Domu oznacza oczywiście niepewność, ale i szansę na przełamanie niekorzystnego status quo. Kamala Harris nawet takiej nadziei by nie dostarczała.
Wiele wskazuje na to, że Trump i jego zaplecze nie doceniają głębokich motywacji rosyjskiej agresji. W efekcie przedstawiona przez USA oferta pokojowa będzie abstrahować od strategicznego celu Rosji, jakim jest uzyskanie kontroli nad całą Ukrainą, a nie zdobycie jakiegoś kawałka jej terytorium.
W związku z tym scenariusz, w którym Waszyngton oferuje porozumienie, a Moskwa je odrzuca wydaje się bardzo prawdopodobny. W ostatnich tygodniach mogliśmy obserwować pierwszy „balon próbny” wypuszczony przez Trumpa w formie tzw. planu Kellogga.
Oferta przedstawiona przez specjalnego wysłannika ds. wojny na Ukrainie zakłada zamrożenie konfliktu wokół obecnej linii frontu oraz częściowe zniesienie sankcji wobec Rosji. Ponadto mowa jest o odłożeniu wejścia Ukrainy do NATO na „wieczne nigdy” przy jednoczesnych gwarancjach bezpieczeństwa dostarczonych Kijowowi w innym formacie.
Podkreślmy, że plan ten to autorska wizja Keitha Kellogga. I chociaż jest ona popierana przez inne ważne osoby z otoczenia Trumpa – m.in. szefa departamentu stanu Marco Rubio, a także doradcę ds. bezpieczeństwa Michaela Waltza – to nie jest to bynajmniej oficjalne stanowisko samego gospodarza Białego Domu.
Rosja wysłała zaś w ostatnich tygodniach klarowny sygnał, że porozumienie w tej formie nie będzie dla niej akceptowalne. Trudno, żeby było inaczej, skoro Moskwa zainwestowała w tę wojnę tak dużo zasobów, że nie zadowoli się teraz byle jakimi zdobyczami.
Kellogg i inni popełniają kardynalny błąd, zakładając, że Rosja chce ten konflikt jak najszybciej zakończyć i jedyne, czego potrzebuje to „wyjścia z twarzą” z całego tego ambarasu. Jest tymczasem zupełnie inaczej.
Kreml ocenia, że w obecnej fazie konfliktu na wyniszczenie czas gra na jego korzyść. Tylko bardzo korzystne porozumienie byłoby więc w stanie spowodować, że Rosjanie przestaną wystrzeliwać rakiety w ukraińskie miasta.
Koszty gospodarcze i społeczne są dla Putina trzeciorzędne, a ryzyko politycznej destabilizacji państwa z powodu działań wojennych bardzo niskie. Można zaryzykować tezę, że to raczej zakończenie wojny bez wyraźnego sukcesu będzie dla niego politycznie bardziej problematyczne niż obecne status quo.
Podrażniony Trump zaleje Ukrainę amerykańskim uzbrojeniem?
W tej sytuacji nie wiadomo, czy Trump w ogóle zdecyduje się położyć plan Kellogga na negocjacyjny stół. A nawet jeśli to zrobi, to musi liczyć się z wysokim ryzykiem niepowodzenia. Wówczas nowy prezydent USA będzie miał dwa scenariusze do wyboru – jeden optymistyczny dla Ukrainy (i Polski), drugi pesymistyczny.
Wariant defetystyczny oznacza zniechęcenie Trumpa i „odpuszczenie” Ukrainy. Czy to w wersji stopniowego wygaszania pomocy, czy też nagłego przerwania dostaw sprzętu. Te opcje są właśnie tymi, na które wskazywali przeciwnicy republikańskiego prezydenta.
Wariant optymistyczny – na który liczy Ukraina – zakłada, że Rosjanie odrzucą ofertę USA, co nie tylko zirytuje Trumpa, ale i zmobilizuje do mocniejszego negocjacyjnego przyciśnięcia ekipy Putina. W tym celu dostawy amerykańskiego sprzętu dla Kijowa miałyby zostać zwiększone, a sam Zełeński dostałby wreszcie zielone światło na atakowanie celów strategicznych zlokalizowanych na terytorium samej Rosji.
Skąd czerpać nadzieję na realizację scenariusza optymistycznego? Przede wszystkim z narracji politycznej samego Trumpa. Pełne odpuszczenie tematu Ukrainy byłoby dla niego wizerunkowo kłopotliwe, bo nie licowałoby z głównym hasłem jego prezydentury „Make America Great Again”.
Trump obiecywał przecież przywrócenie potęgi USA bazując na narodowej dumie. Należy podkreślić, że o ile prawdą jest, że wyborcy Trumpa nie chcą „umierać za Ukrainę” i porozumienie pokojowe jest dla nich najlepszą opcją, o tyle nie znaczy to automatycznie, że bezkrytycznie będą podchodzić do tak jednoznacznej kapitulacji swojej ojczyzny z roli „globalnego policjanta”.
Jeszcze ważniejsza niż oczekiwania elektoratu wydaje się być ambicjonalna postawa samego Trumpa. Z pewnością pamięta on, jaka krytyka spadła na Bidena, kiedy ten wycofywał amerykańskie wojska z Afganistanu. Z pewnością nie chciałby być oceniony jako ten, który „przegrał”.
Optymistyczny scenariusz zakłada więc dalszą eskalację konfliktu poprzez dozbrojenie Kijowa w duchu idei „pokoju przez siłę”. Dodajmy, że dodatkowe transfery uzbrojenia nie będą stanowić dla USA specjalnego obciążenia.
Dotychczasowy poziom wsparcia nie wynikał bowiem z ograniczeń sprzętowych, ale tych natury politycznej. Uwolnienie zasobów nie będzie więc dla Trumpa mocno specjalnie kosztowne. Szczególnie jeśli przed własnym elektoratem będzie mógł usprawiedliwić się porozumieniem, które zostało odrzucone z winy Rosji.
Szkicując optymistyczny wariant, należy mieć na uwadze, że są ku niemu racjonalne przesłanki, ale nieprzewidywalność Trumpa nie pozwala oszacować jego prawdopodobieństwa. Choć trudno powiedzieć, że będzie to scenariusz bazowy, to z pewnością można stwierdzić , że jest to scenariusz co najmniej brany pod uwagę.
Polacy mają już dosyć Zełeńskiego i samych Ukraińców?
Jeszcze jakiś czas temu teza głosząca, że maksymalizacja wsparcia USA dla Ukrainy leży w polskim interesie narodowym wydawała się niekontrowersyjna. Dla wszystkich było oczywiste, że zwycięstwo Ukrainy i porażka Rosja, nawet za ceną wydłużenia konfliktu, wpisuje się w realizację naszej racji stanu.
Dziś jednak badania opinii publicznej pokazują, że zmęczenie wojną (oraz samymi Ukraińcami) dotyka nie tylko Europę Zachodnią, ale także naszych rodaków. W debacie zaczęły pojawiać się głosy popierające Trumpa jako tego, który zapewni szybkie zakończenie działań wojennych. Systematycznie rośnie liczba osób zapisujących się do obozu „niech to się wszystko skończy” niezależnie od końcowych ustaleń.
Można także odnieść wrażenie, że ta niepokojąca zmiana poglądów wynika z radykalnego spadku sympatii do samych Ukraińców. Coraz częściej uchodźcy zza wschodniej granicy są oskarżani o podnoszenie poziomu inflacji, pogorszenie dostępu do usług publicznych czy po prostu spadek poziomu życia.
Nie pomaga również buńczuczna w ostatnich miesiącach postawa prezydenta Zełeńskiego, która odbierana jest jako arogancja i niewdzięczność. Choć rozczarowanie postawą ukraińskich władz jest zrozumiałe, to nadal w interesie Polski pozostaje rozstrzygnięcie konfliktu na korzyść Kijowa na tyle, na ile będzie to możliwe.
Utrzymanie buforu oddzielającego Polskę od Rosji jest strategiczną koniecznością w sytuacji, w której rosyjski imperializm nie osłabł, a wręcz przeciwnie – wojnę na Ukrainie traktuje jako element szerszej konfrontacji ze światem Zachodem. Polska powinna więc mobilizować administrację Trumpa, aby ta zintensyfikowała wsparcie. Choćby po to, aby usiąść do negocjacyjnego stołu w maksymalnie dla Kijowa korzystnych okolicznościach.
Należy przy tym podkreślić, że nie oznacza to oczywiście pełnej zbieżności interesów Polski i Ukrainy. Dla każdego państwa jest naturalne, że nigdy nie zgodzi się na zrzeczenie praw do danego własnego terytorium. Stąd też trudno oczekiwać, iż Kijów pogodzi się z utratą Donbasu i Krymu. Dla Polski z kolei kluczowa nie jest integralność terytorialna Ukrainy, ale jej przetrwanie i utrzymanie zdolności do rozwoju i obrony kontrolowanego terytorium.
Można więc wyobrazić sobie sytuację, w której po długim czasie symbiozy stanowisko Kijowa rozjedzie się z podejściem Polski i innych państw Unii Europejskiej. Być może będzie taki moment w trakcie negocjacji pokojowych, kiedy kraje Wspólnoty uznają, że kompromis z Rosją na podanych warunkach będzie dla nas jest dla nich akceptowalny, a Kijów będzie grał o wyższą stawkę.
Ale żeby do tak „komfortowego” sporu mogło w ogóle dojść, to w pierwszej kolejności niezbędna jest duża mobilizacja całego Zachodu i samej Ukrainy, aby zmienić sytuację na froncie. Dziś bowiem nie zapowiada ona porozumienia korzystnego ani dla UE, ani dla Kijowa. nie rokuje on żadną akceptowalną formę porozumienia dla kogokolwiek. Czas pokaże, czy Trump przełamie niekorzystne status quo.
***
Paweł Musiałek, Prezes Klubu Jagiellońskiego. W Klubie Jagiellońskim działa aktywnie od 2009 r. Od 2017 r. pełnił funkcję dyrektora think tanku Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego, gdzie koordynował projekty badawcze, zarządzał zespołem ekspertów CAKJ, a także komentował w mediach wydarzenia w Polsce i na świecie. Regularnie publikuje swoje analizy na portalu klubjagiellonski.pl, a nieregularnie także w innych miejscach.
Absolwent politologii i stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie ukończył także Interdyscyplinarne Studia Doktoranckie „Społeczeństwo-Technologie-Środowisko” oraz przygotowuje rozprawę doktorską na temat sporu o polską politykę zagraniczną po 2004 r. Autor publikacji naukowych i analitycznych z zakresu przede wszystkim polityki energetycznej i zagranicznej. Stażysta w Parlamencie Europejskim. Uczestnik organizowanego przez Departament Stanu USA International Visitors Leadership Program: „U.S. Foreign Policy – Global Challenges II”. Członek Rady Programowej Open Eyes Economic Summit a także Rady Interesariuszy przy Instytucie Politologii, Socjologii i Filozofii na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie.
W przeszłości pełnił m.in. funkcję asystenta dyrektora ds. programowych Centrum Analiz Energetycznych Wyższej Szkoły Europejskiej w Krakowie oraz analityka Fundacji Dyplomacja i Polityka. Prowadził zajęcia dydaktyczne z zakresu różnych aspektów polityk publicznych na krakowskich uczelniach: Uniwersytecie Jagiellońskim, Uniwersytecie Ekonomicznym, Uniwersytecie Jana Pawła II w Krakowie, a także Krajowej Szkole Administracji Publicznej w Warszawie.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Publikacja nie została sfinansowana ze środków grantu któregokolwiek ministerstwa w ramach jakiegokolwiek konkursu. Powstała dzięki Darczyńcom Klubu Jagiellońskiego, którym jesteśmy wdzięczni za możliwość działania.
oprac, e-mk, ppr.pl