Dyrektor Liceum im. Jose Marti odwołany. Wczoraj władze Warszawy, po pół roku od ujawnienia afery korupcyjnej, zwolniły pedagoga z pracy.
– Decyzja związana jest z nieprawidłowościami, jakie wykazała nasza kontrola – mówi Stanisław Sławiński, wicedyrektor warszawskiego Biura Edukacji.
Na początku lipca policjanci zatrzymali Waldemara P., zaraz po tym, jak przyjął 3 tys. zł łapówki od rodziców, których dziecko starało się o miejsce w szkole. Kilka dni później dyrektor liceum wyszedł za kaucją, decyzją prezydenta stolicy, został zawieszony w pełnieniu funkcji dyrektora i nauczyciela. Kontrola, jaką w placówce przeprowadziło kuratorium, wykazała, że Waldemar P. złamał prawo oświatowe, ponieważ, choć nie był członkiem komisji rekrutacyjnej, sam decydował o tym, kogo przyjąć do szkoły. Własną kontrolę w placówce wszczął także urząd miasta. Okazuje się, że posiedzenia komisji rekrutacyjnej nie były protokołowane, co potwierdza, że to Waldemar P., jednoosobowo podejmował decyzję o przyjęciu do szkoły. Urzędnicy zarzucają też naruszenie finansów publicznych. Do sądu trafił akt oskarżenia w tej sprawie.
Od afery upłynęło pół roku. I choć dyrektor nie prowadził żadnych zajęć, ani nie pojawiał się w szkole na jego konto przez cały czas wpływała pensja. - Nieco ograniczona - wyjaśnił ŻW Stanisław Sławiński. - Przez cały czas był przecież pracownikiem szkoły, trudno więc, by nie otrzymywał pieniędzy
Dlaczego dopiero po sześciu miesiącach władze zdecydowały się rozstać z oskarżonym o łapówki pedagogiem? - Obowiązują nas procedury, gdybyśmy ich nie dopełnili, sami zlamalibyśmy przepisy - mówi wicedyrektor Sławiński.