W ciepły, wręcz upalny piątek w samo południe ulice Żnina - niewielkiego, bo zaledwie 15-tysięcznego miasteczka, położonego opodal Bydgoszczy i uważanego za stolicę ziemi pałuckiej - wyglądały jak wymarłe.
Zamknięte drzwi sklepów i niektórych urzędów. Zasłonięte okna sprawiały, że miasto wyglądało na opuszczone. I tylko wyraźne rzucające się w oczy białe kartki papieru z krzyczącym wręcz hasłem: "Protest! Nasza cukrownia ma ponad 100 lat, jej upadek zmienia nasz świat", informowały o niezwykłej solidarności przedsiębiorców i kupców z pracownikami likwidowanej Cukrowni "Żnin", którzy właśnie tego dnia prowadzili kolejną manifestację.
- Jesteśmy dzisiaj z cukrownikami. To nasz wyraz solidarności. To nasz obowiązek wspierać ich w tych trudnych chwilach. W takim mieście jak Żnin wszyscy jesteśmy od siebie zależni. To przecież cukrownicy i ich rodziny robią zakupy w naszych sklepach - powiedział "Naszemu Dziennikowi" Dariusz Pikłacz z Pałuckiego Stowarzyszenia Przedsiębiorców.
To właśnie groźba upadku cieszącej się ponad 100-letnią tradycją i doskonałą marką Cukrowni "Żnin" sprawiła, że na żnińskim rynku zgromadziło się ponad 1500 osób. W tej niezwykłej manifestacji solidarności z ludźmi, którym w oczy zajrzało widmo utraty pracy, pojawili się również mieszkańcy innych polskich miast i regionów: Poznania, Torunia, Bydgoszczy, a nawet odległego Śląska.
Problemy Cukrowni "Żnin" i zarazem zatrudnionych w niej blisko 180 osób zaczęły się już w styczniu. Wówczas mieszkańcami Żnina wstrząsnęła informacja, że władze Krajowej Spółki Cukrowej borykającej się z olbrzymimi problemami finansowymi zamierzają zamknąć kilka cukrowni, m.in. właśnie w Żninie. Większość z zatrudnionych tam to jedyni żywiciele rodzin. Zamknięcie przedsiębiorstwa oznacza szereg ludzkich tragedii. W Żninie bezrobocie sięga już 30 procent i dla zwalnianych cukrowników pracy po prostu nie będzie.
- Mąż jest jedynym żywicielem moim i trójki dzieci. Ja jestem bezrobotna, pracę straciłam 10 lat temu i od tego czasu w powiecie żnińskim nie ma dla mnie zatrudnienia. Co z tego, że chodzę do urzędu pracy i podpisuję listę, skoro od tylu lat nie daje to żadnego rezultatu? - usłyszeliśmy od pani Danuty Kabacińskiej. Kobieta, której rąk kurczowo trzymają się małe dzieci, nie może dłużej rozmawiać, łamie się jej głos, zaczyna płakać. Ociera oczy chusteczką i próbuje się uśmiechnąć. Bez przekonania. Jej mąż ubrany w bluzę, jaką noszą żnińscy cukrownicy, próbuje nadrabiać miną. Jednak i on nie ukrywa nerwów i olbrzymiego stresu, jakie zafundowały władze KSC mieszkańcom tego miasteczka. - Nie widzimy innego wyjścia, jak tylko bronić naszego zakładu - podkreślił Józef Kabaciński.
Fatalna decyzja
Na początku kwietnia już oficjalnie
Krajowa Spółka Cukrowa SA ogłosiła decyzję o wygaszeniu w tym roku produkcji w
zakładzie. Wówczas pracownicy rozpoczęli akcję protestacyjną, domagając się
rozmów z kompetentnymi przedstawicielami zarządu Krajowej Spółki Cukrowej i
rządu. Prosili o wytłumaczenie czegoś, co ani im, ani też chyba nikomu innemu w
głowach się nie mieści: dlaczego zamykane jest dochodowe przedsiębiorstwo?
Cukrownia w Żninie nie generuje długu, co więcej - przynosi zyski. Cukier tu
wytwarzany zaliczany jest do produktów najwyższego gatunku.
- Rozmawiać z właścicielami firmy KSC zaczęliśmy w lutym, minęło już
kilka miesięcy, a temat nadal nie jest załatwiony - mówił do wiecujących
Marek Wojciechowski, przewodniczący Związku Zawodowego Cukrowników.
Załoga
cukrowni domaga się przedłużenia istnienia zakładu przynajmniej do końca roku.
Zdaniem pracowników, przeprowadzenie jeszcze jednej kampanii buraczanej pozwoli
łagodnie przestawić zakład na inny rodzaj produkcji.
Rozumieją nawet dzieci
Przez długi czas wszelkie próby
negocjacji i rozmów pracowników cukrowni i ich rodzin z zarządzającymi Krajową
Spółką Cukrową były po prostu lekceważone. Część pracowników likwidowanego
przedsiębiorstwa w porywie rozpaczy zdecydowała się rozpocząć strajk głodowy.
Wkrótce do głodujących mężczyzn dołączyły żony cukrowników. I nadal ich protest
był mało widoczny, mało słyszalny. Sytuacja zmieniła się, gdy do dramatycznego
protestu spróbowały przyłączyć się również dzieci. Dokładnie w Dzień Matki grupa
około 50 dzieci w wieku gimnazjalnym z transparentami i czarnymi kwiatami
przeszła ulicami Żnina, krzycząc: "Będziemy głodować razem z mamami!". Dzieci
cukrowników prosiły władze Żnina i powiatu, żeby pomogły uratować zakład.
Nastolatki przyszły z plecakami, kocami i śpiworami pod bramę cukrowni, chcąc
dołączyć do głodujących od ponad 2 tygodni 5 pracownic. Dopiero po długim
przekonywaniu lidera związkowców Marka Wojciechowskiego i matek gimnazjaliści
zdecydowali się odstąpić od protestu. Dopiero spontaniczna akcja dzieci
wzbudziła szersze zainteresowanie społeczeństwa dramatem pracowników cukrowni w
Żninie.
Solidarni w proteście
Podczas wielkiej piątkowej
manifestacji w Żninie pracownicy cukrowni nie byli sami. Bardzo licznie poparli
ich mieszkańcy miasteczka zarówno ci młodzi, którzy do demonstrantów przyłączali
się prosto z uroczystości kończących rok szkolny, jak i ci starsi, którzy przed
laty z bronią w ręku walczyli o polskość tych ziem. Jednym z nich był pan Antoni
Kledzik. - Jestem plantatorem, jestem tutaj, bo musimy wszyscy razem
solidarnie bronić miejsc pracy. Po za tym mój ojciec i cała moja rodzina
budowali tę cukrownię, przecież ona ma już ponad 100 lat - powiedział nam
pan Kledzik.
Do protestujących przyłączyli się również rolnicy i plantatorzy praktycznie z całego powiatu żnińskiego. Dla nich upadłość tej cukrowni oznacza problemy ze zbytem towarów, pogorszenie sytuacji finansowej i wreszcie - tak jak w przypadku rodzin cukrowników - brak środków do życia i głód.
- Czy ktoś pomyślał o rolnikach? Padnie najlepsza cukrownia w okolicach Bydgoszczy. Jeżeli się ją zlikwiduje, to później padną następne. Bo jeśli zostawia się te nierentowne, a zamyka najlepszą, to te, które pozostaną, rok czy dwa przeżyją kosztem naszej żnińskiej, a następnie i tak padną. Ale może komuś właśnie na tym zależy? - pytała zdenerwowana Helena Molenda, rolnik z okolic Żnina.
Nie tylko żnińscy cukrownicy przeżywają dramat. W podobnej sytuacji są również pracownicy miejscowego Przedsiębiorstwa Komunikacji Samochodowej (PKS) oraz Szpitala Powiatowego w Żninie. Im również w oczy zagląda widmo upadłości zakładów, zwolnień z pracy i nędzy. Na jednej z ostatnich sesji Rada Powiatu w Żninie przyjęła uchwałę o likwidacji zadłużonego szpitala, gdzie pomoc medyczną może znaleźć nawet 209 osób, i przekształceniu go w spółkę z o.o. o nazwie Pałuckie Centrum Zdrowia. Stało się tak mimo protestu zatrudnionych w szpitalu i części opozycyjnych radnych, którzy zarzucili staroście Zbigniewowi Jaszczukowi obejście obowiązujących procedur i łamanie prawa.
- Podczas tej restrukturyzacji wszyscy pracownicy szpitala zostaną zwolnieni, a wybrana grupa zostanie przyjęta ponownie na nowych warunkach płacowych, zdecydowanie niższych niż obecnie - powiedziała nam Jolanta Słotkiewicz, wiceprzewodnicząca Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych Szpitala Powiatowego w Żninie.
Mimo rozpaczy i olbrzymiej determinacji, z jaką mieszkańcy Żnina zatrudnieni w cukrowni i z innych na razie jeszcze funkcjonujących przedsiębiorstw mówili o walce o miejsca pracy, o obronie przysługującego każdemu człowiekowi prawa do godnego życia, manifestacja przebiegała bardzo spokojnie. W największym porządku i pod eskortą policji przemaszerowali oni z rynku pod urząd miasta, gdzie na ręce wiceburmistrza Jarosława Jaworskiego - jak mówili sami manifestanci: jedynego samorządowca, który próbuje im pomóc - złożyli specjalną petycję.
- My nie chcemy, by coś nam dano, podarowano. Nie chcemy od nikogo pieniędzy. Umiemy na siebie zarobić. Jeśli dla KSC nasza cukrowania jest ciężarem, to sprywatyzujmy ją poprzez zamianę w spółkę pracowniczą. Plantatorzy, rolnicy i sami pracownicy chętnie wezmą akcje cukrowni. Będziemy potrafili o nią zadbać - powiedział Marek Wojciechowski, lider protestujących cukrowników.