Sklepów z odzieżą używaną jest coraz mniej. Znikają, bo klienci coraz rzadziej przychodzą poszperać w boksach z ciuszkami.
Minęły już czasy, gdy na jednej ulicy było po kilkanaście lumpeksów. Wiele z nich po paru miesiącach działalności upadło, bo nie wytrzymywały konkurencji. - Przez trzy lata prowadziłam ciucholand, ale niecałe dwa lata temu zamknęłam go, bo inaczej musiałabym dopłacać do interesu - mówi pani Iwona, która w bydgoskiej dzielnicy Okole prowadziła sklep z odzieżą używaną. - Ludzie wolą jednak kupić droższy, ale nowy ciuszek. Szukają też odzieży na wyprzedażach. Czasem trafi im się nowa rzecz taniej niż ciuch z drugiej ręki w lumpeksie - dodaje kobieta.
Torunianie także coraz rzadziej odwiedzają lumpeksy. Przetrwały te największe, w których w dzień dostawy towaru można kupić ciuchy po 17 złotych za kilogram, a w przeddzień dostawy - po 5 złotych. - Konkurencja rośnie, więc praktycznie co chwilę otwierany jest jakiś sklep z używanymi ubraniami, podczas gdy inny właściciel musi zamknąć interes - uważa pan Jacek, który w pasażu na toruńskim osiedlu Rubinkowo prowadzi od 8 lat sklep z używaną odzieżą.
We Włocławku moda na kupowanie odzieży używanej też odeszła do lamusa. Chociaż używana bluzka kosztuje około 8 złotych, a krawat można kupić za symboliczną złotówkę, to chętnych na takie zakupy raczej nie ma. - W centrum, przed paroma laty, co drugi sklep sprzedawał lumpy, teraz jest ich tutaj jak na lekarstwo, a interes i tak nie idzie - opowiada Katarzyna Budzyńska, sprzedawczyni w jednym z włocławskich ciucholandów w Śródmieściu. - Nawet wyprzedaże towaru nie są w stanie przyciągnąć kupujących.