Jak zwykle mam ochotę rozpocząć swój kolejny felieton od odrobiny zabawy logiczno-lingwistycznej. Z pewnością taki zabieg, pozwoli na chwilę zastanowienia, a może i uśmiechu. Problem "przewodni" tego artykułu wcale nie jest jednak wesoły, podobnie jak nie była wesoła "siła przewodnia" naszej byłej ojczyzny - Peerelu.
Melanżowanie, bakanie, buchanie- czy już wiesz drogi czytelniku o czym może być ciąg dalszy? Nie, nie, nie, wcale nie zamierzam pisać o popalaniu trawki w czasie młodzieżowych imprez i związanym z tym slangiem. Chociaż przyznaję, że byłby to z pewnością ciekawy temat do rozważań nad kondycją umysłową i językową młodego pokolenia.
Tematem, jak go nazwałam - "przewodnim" tego tekstu będzie (a jakże) palenie trawy, z tym, że nie przez bohaterów pieśni reage czy hip-hopowych, tylko przez statecznych i rozważnych mieszkańców wsi.
Ustawa o ochronie przyrody z 1991 r. jasno precyzuje zakaz wypalania roślinności - jest to przestępstwo. Sprawca, oprócz poniesionej kary, ma również obowiązek przywrócić powierzchnię ziemi do właściwego stanu. Jednakże w zasadzie jest to tylko prawnicza teoria. Bo choć strażacy, w samym tylko województwie podkarpackim, od (podkreślam słowo "od") połowy marca br. wyjeżdżali do pożarów traw ponad 70 razy, niestety dotychczas nie udało się ustalić żadnego ze sprawców tych podpaleń. Warto dodać, że jak informują Strażacy z Komendy Wojewódzkiej Państwowej Straży Pożarnej w Rzeszowie, koszt jednego wyjazdu do płonących traw wynosi około 1000 zł, oczywiście o ile od pożaru łąk nie "zajmą się" zabudowania mieszkalne lub gospodarskie, bo wówczas koszty akcji gaśniczo-ratunkowych rosną w zastraszającym tempie. Jak dotąd, na Podkarpaciu, od pożarów traw, spłonęło kilkadziesiąt hektarów łąk. Plaga wypalania zaczyna się każdego roku z początkiem wiosny i nie pomagają apele przyrodników, którzy argumentują, że w ten sposób niszczy się rozpoczętą już wegetację roślin.
Jak dowodzą badania naukowe, mitem jest, że popiół ze spalonych traw ma właściwości użyźniające. Natomiast straty, które ponosi żyzność gleby są znaczne. Skutkiem wypalania łąk jest spadek plonowania traw aż o 30 %, zaś rozprzestrzeniający się ogień jest zagrożeniem dla sąsiednich pól, lasów i zabudowań. Katastrofa ekologiczna, jaką jest pożar łąki, niszczy wszelkie życie biologiczne na drodze ognia. Temperatura rzędu 700 stopni Celsjusza sięga do kilku centymetrów w głąb gleby - do jej najżyźniejszej warstwy, siejąc tam okropne spustoszenie.
Z pewnością się powtarzam i każdy czytał już o tym lub słyszał z innych źródeł, ale nie można nazwać inaczej jak tylko zwykłą głupotą, niszczenia organizmów, które są naturalnymi wrogami szkodników roślin uprawnych. W pożarach traw giną także dżdżownice, będące filarem całego obiegu materii organicznej.
Negatywne skutki "gospodarowania" przy pomocy ognia, wyliczać można w nieskończoność i chyba każde dziecko już na poziomie szkoły podstawowej uczy się że palenie trawy (jak i trawki) jest bardo złe. Tym bardziej powinni o tym wiedzieć i dorośli. Może i powinni, może nawet i wiedzą, ale jak świadczą statystyki, chyba niewiele sobie z tego nie robią.
Prawda, że zastanawiający jest fakt, iż pomimo tylu apeli, pouczeń, próśb i gróźb, ani palacze traw, ani palacze "trawki" nic sobie nie robią z udowodnionej szkodliwości ich praktyk. Cóż pewnie to nałóg. Skoro nie pomagają apele, tłumaczenia, kary i groźby (ostatnio nawet, zagrożono cofnięciem dopłat bezpośrednich ubiegającym się o nie rolnikom - "wypalaczom", w przypadku stwierdzenia śladów po wypalaniu traw, przez członków komisji z Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, na ich gruntach ), to może trzeba zacząć leczyć takich "nałogowców". Niestety nie ma jeszcze u nas w kraju odwyku dla notorycznych wypalaczy traw. Może jednak warto by o tym pomyśleć? Można by stworzyć taki ośrodek np. na Pustyni Błędowskiej.
Przyłączając się, do chóru przeciwników "rolnictwa ogniowego" pragnę dodać, że przeciwdziałanie i zapobieganie takim praktykom leży w interesie nas wszystkich, choćby z tego względu, iż wszyscy opłacamy akcje gaśnicze. Płacimy za lenistwo i wygodnictwo tych którym, łatwiej i taniej podłożyć ogień, niż skosić łąkę, trawę w przydrożnym rowie, czy też po żniwach zaorać ściernisko.
I chociaż pozornie wypalanie traw niewiele ma wspólnego z paleniem trawki, to koszty tych "fanaberii", jak już zaznaczyłam, zarówno w pierwszym jak i w drugim przypadku ponosimy my - podatnicy. W równej mierze jesteśmy zmuszeni do łożenia na leczenie narkomanów, którzy w większości swoje uzależnienie zaczynali od palenia trawki, jak i do opłacania akcji gaśniczych straży pożarnej na polach i łąkach. Jednocześnie muszę przyznać całkiem szczerze, że wcale mi się taki układ nie podoba - a Wam?