Poznańska giełda ogrodnicza na Franowie woli wydać 28 mln zł na kupno nowych terenów, niż dostać je w aporcie od miasta. Ale musi na to wziąć potężny kredyt. Rolnicy boją się, że to może oznaczać koniec giełdy - pisze "Gazeta Poznańska".
"Jeżeli ta inwestycja okaże się niewypałem, to zamiast mówić o sukcesie - jak dotąd - będziemy liczyć straty i mówić o wielkiej klęsce" - twierdzi sekretarz stanu w Ministerstwie Rolnictwa Krzysztof Ardanowski.
Jak podaje dziennik, Ardanowski zainteresował się działalnością Wielkopolskiej Gildii Ogrodniczej, spółki do której należy poznańska giełda.
"Wtedy może się okazać, że wszystko przejmie bank, ziemię sprzeda i powstanie tam kolejny hipermarket" - mówi prezes Wielkopolskiej Izby Rolniczej Krzysztof Nosal. "W końcu członkiem Rady Nadzorczej spółki jest pracownik banku, który ma jej udzielić kredytów" - dodaje.
Krzysztof Ardanowski tłumaczy, że rząd wolałby, żeby Gildia przejęła ofiarowaną przez miasto Poznań ziemię w formie aportu, a zaoszczędzone pieniądze przeznaczyła na pomoc dla rolnictwa, co ma zapisane w statucie.
Giełda jednak zrezygnowała z możliwości zdobycia za darmo nowych terenów na dalszy rozwój. Chce je kupić. Prezes zarządu WGO, Grzegorz Hempowicz, tłumaczy, że na aport nie zgodziły się organa statutowe spółki.
"Dwa lata temu Gildia stwierdziła, że nie może inaczej przejąć gruntów miejskich jak w formie kupna. Jeżeli teraz zmieni zdanie i wyrazi zainteresowanie przejęciem ich w formie aportu, to jestem przekonany, że miasto poważnie to rozważy" - mówi wiceprezydent Poznania Tomasz Kayser.
Będzie to trudne - podaje "Gazeta Poznańska" - bo w budżecie miasta jest zapisane już 28 mln zł dochodów z tytułu sprzedaży ziemi na rzecz Gildii. Ale miastu zależy na jej rozwoju, więc warto podjąć taki wysiłek. Jednak Wielkopolski Związek Ogrodniczy, drugi co do wielkości akcjonariusz WGRO, który dwa lata temu zablokował aport, nadal jest jemu przeciwny.