Sporo nadziei i ciągle dużo obaw - tak jest dziś na wsi. Unijnych euro więcej jest na razie na łamach gazet niż w kieszeni rolników.
Pierwszym powodem obaw jest... obfitość ofert adresowanych, po integracji, do rolnictwa. Renty strukturalne, wspieranie gospodarstw niskotowarowych i grup producentów, zalesianie pól, premie dla młodych - to przykłady propozycji, z których wynikają sprawy i obowiązki zupełnie dla wielu chłopów nowe, często też, na razie, niezrozumiałe. Podobnie, jak terminy w rodzaju: "żywotność ekonomiczna gospodarstwa", czy "dobra praktyka rolnicza". Przez dwa tygodnie obserwowałem wysiłki Franciszka S. z Małej Wsi w powiecie przysuskim w staraniach o rentę strukturalną. Główny problem polega na tym, że S.
nie rozumie wielu zwrotów
zamieszczonych w instrukcji, więc z góry zakłada, że samodzielnie nie zdoła wypełnić, prostego skądinąd, wniosku. Z badań Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa wynika, że tacy, jak Franciszek S., stanowią w Polsce, zwłaszcza wśród starszych wiekiem rolników, zdecydowaną większość: przed laty ukończyli podstawówkę, teraz, w miarę upływu czasu, coraz bardziej nie nadążają za słowem pisanym, a także za informacją podawaną w radiu lub telewizji. Totakże przyczyna ich obaw i niepewności. Drugi powód wynika z faktu, że, na razie, w większości wsi nie ma oznak złagodzenia problemu bezrobocia. Integracja niczego tu nie zmieniła, bo zresztą od razu zmienić nie mogła. Problemy spowodowane bezrobociem odczuwane są tak samo w mieście, jak i na wsi, ale na niej ich rozwiązywanie lub przynajmniej łagodzenie jest wyjątkowo trudne. W ciągu roku przybywa w Polsce ponad 200 tys. osób zdolnych do pracy (przeważnie młodych), z czego przeszło 100 tys. przypada na wieś. Wieś ma tu przy tym swój oddzielny rozdział, dotyczący migracji wewnętrznej. Aktualnie trwają, liczniejsze niż w poprzednich latach,
powroty ludzi z miasta.
W pierwszych latach 80. przemieszczało się ze wsi do miasta średniorocznie ok. 130 tys. osób, gdy ostatnio młodzi zmuszeni są wędrować przeważnie w odwrotną stronę - na wieś, na ojcowiznę. W dodatku, im gdzie mniej pola do uprawy, tym ciaśniej w domu i obejściu. Poziom zatrudnienia w rolnictwie niskotowarowym wynosi 37 osób na 100 ha użytków rolnych, natomiast w rolnictwie ogółem, z uwzględnieniem sektora publicznego, 26 osób. W obu przypadkach bijemy tu rekordy, bo np. w Anglii, na takim samym areale (100 ha), pracuje statystycznie 2,6 osoby, we Francji 3,5, a w Portugalii 14,2 osoby. Pieniądze, które wpłyną z unijnej kasy na polską wieś, mają służyć modernizacji rolnictwa, ale również zwiększeniu liczby nowych miejsc pracy obok rolnictwa. Tu właśnie liczy się głównie na ludzi młodych, i nawzajem. Z badań ankietowych PENTORA wynika, że młodzi mieszkańcy wsi, z reguły lepiej wykształceni niż starsi, nie obawiają się tak bardzo, jak ich rodzice, przyszłości i już nieźle dają sobie radę w życiu. Mowa oczywiście o tych, którym w ogóle chce się chcieć, a nie np. o nałogowo pijących pod sklepem piwo lub wino. Lecz właśnie, wyniki badań, zresztą tym razem zaledwie reprezentatywnych (przeprowadzonych na grupie ok. 1000 osób) to jedna, a rzeczywistość, to druga sprawa. Im biedniejsze regiony kraju, a gospodarstwa bardziej rozdrobnione, tym więcej ludzi zbędnych na wsi, zwłaszcza młodych, i więcej trudnych spraw do rozwiązywania - teraz przy znaczącym wsparciu z budżetu UE. Pierwszoplanowa jednak jest sprawa jakości "kapitału ludzkiego" - podkreśla prof. Jerzy Wilkin z Instytutu Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN. Absorbcja dodatkowych środków wymaga bowiem dość rozległej wiedzy, a co za tym idzie wyobraźni i determinacji potencjalnych beneficjentów. Niestety, nie jest z tym dobrze, na wsi bowiem, wśród rolników, obok ludzi odpowiednio przygotowanych do zawodu, jest bardzo dużo - ocenia się, że przeszło 70 proc. ogółu pracujących w rolnictwie -
z przygotowaniem zaledwie podstawowym
i tzw. zawodowym, przy czym w tym drugim przypadku "legitymację" stanowi często wyłącznie kilkuletnia praktyka w ojcowskim gospodarstwie, nawet jeśli jest to gospodarstwo upadające. Liczyć, że posiadacz takiej legitymacji, choćby i najmłodszy, podoła wyzwaniom nowoczesności i potrafi w miarę szybko dostosować gospodarstwo do stanu żywotności ekonomicznej (a to dziś główny warunek uzyskania premii dla startujących w zawodzie), znaczy mniej więcej tyle samo, co liczyć na cud. Dlatego - konkluduje prof. Wilkin - integrację należy traktować jako "grę o jutro", przy czym to "jutro" oznacza coś, co będzie realne za kilka, a nawet kilkanaście lat. Jest to szczególna gra, w której mniejsze znaczenie ma ślepy los, a znacznie większe dobre przygotowanie i mobilizacja "graczy". Bez pogłębionej refleksji na ten temat, a mówiąc wprost bez rezygnacji z udawania, że w zakresie edukacji na wsi (w rolnictwie) wszystko jest w porządku, nie dorównamy nasilającej się konkurencji z zewnątrz. Tak uważają eksperci i chyba również - intuicyjnie - sami rolnicy. Jest to kolejny powód ich obaw i niepewności, co do wyniku owej "gry o jutro", co znaczy w pierwszym rzędzie obaw o przyszłość młodych następców. Ze wspomnianych badań PENTORA wynika również, że mieszkańcy wsi, zwłaszcza rolnicy, raczej pesymistycznie oceniają stopień swojego przystosowania do zmieniającej się rzeczywistości. Aż 84 proc. ankietowanych rolników uważa, że osoby źle sobie radzące w życiu i w pracy stanowią co najmniej połowę populacji wiejskiej. Wieś była i jest nadal bardzo zróżnicowana, zwłaszcza pod względem sytuacji ekonomicznej mieszkańców. Jak było do przewidzenia, z pomocy unijnej, najpierw z dopłat bezpośrednich do ziemi, skorzystają przede wszystkim właściciele największych obszarów, np. opisywany przez jeden z tygodników Stefan Duk z Suwalszczyzny, właściciel 2 tys. ha ziemi. Tylko z tytułu dopłat "Duk otrzyma fortunę ponad 2 mln złotych - wyliczyli po swojemu reporterzy - za które zamierza kupić "od 3 do 5 amerykańskich luksusowych traktorów po 100 tys. (?) euro każdy". "To
niespotykane wcześniej pieniądze!
- cieszy się Artur Balazs - b. minister rolnictwa, także właściciel ogromnych obszarów ziemi uprawnej. Tymczasem wspomniany Franciszek S. z Małej Wsi, właściciel 5 ha liczy na 2,5 - 3 tys. złotych, również właśnie z tytułu dopłat, które syn-następca planuje przeznaczyć na kupno najtańszego pługa zawieszanego, za 2 tys. zł, albo najskromniejszej dojarki jednokonwiowej, za 4 tys. Jak swego czasu obliczył prof. Antoni Leopold z PAN, dostęp do 60 proc. kwot z tytułu dopłat bezpośrednich będzie miało zaledwie 5 proc. gospodarstw, dysponujących 47 proc. gruntów rolnych. I tak się właśnie dzieje. Pozostali, czyli zdecydowana większość, muszą sobie radzić z biedą w o wiele trudniejszych warunkach, za co zresztą nie bardzo wiadomo kogo winić, poza niefortunnym dla nich biegiem zdarzeń w historii. To do nich przede wszystkim adresowane są unijne oferty - potentaci sami sobie poradzą! - służące modernizacji małych gospodarstw, a przede wszystkim tworzeniu miejsc pracy na wsi. Ministerialno-agencyjnym informacjom o możliwościach wychodzenia z marazmu musi jednak towarzyszyć bezpośrednia pomoc ze strony specjalistów obeznanych w przepisach unijnych dotyczących wsi i rolnictwa. Trzeba jechać na wieś, żeby na miejscu rozpoznawać "mapę chłopskich lęków", zwłaszcza u tych chłopów, którym z różnych względów najtrudniej odnaleźć się w nowej, europejskiej rzeczywistości. Żeby poza wszystkim nie musiało być jak w porzekadle: "jak ten duży zaczął krążyć, to ten mały nie mógł zdążyć".