Mimo zakazu wstępu w lasach pojawiają się turyści i zbieracze jagód. - Ale wzięli sobie do serca jedno: nie palą ognisk i papierosów - mówią leśnicy
- Przejechałem w sobotę rowerem prawie 60 kilometrów po Puszczy Kozienickiej drogami publicznymi - mówi Tomek, który przygotowuje się do maratonu MTB. - Nie spotkałem ani jednego strażnika. Chyba ten zakaz jest martwy - uważa.
Leśnicy zaprzeczają i twierdzą, że w każdym nadleśnictwie jest harmonogram dyżurów w lasach. O szczegółach jednak nie chcą mówić. - Nie będę zdradzał, gdzie i o której można spotkać strażników leśnych - mówi Jerzy Karaśkiewicz, nadleśniczy nadleśnictwa Radom. - Wyjątkową uwagę zwracamy np. na okolice zalewu w Siczkach. Las jest tuż przy akwenie, kręci się tam dużo młodzieży, różne rzeczy mogą się zdarzyć. Najważniejsze, że dzięki mediom zagrożenie pożarowe dotarło do świadomości ludzi - dodaje.
Od tygodnia, kiedy wprowadzono zakaz wstępu do lasu, pożarów na terenie podległym Radomskiej Dyrekcji Lasów Państwowych (Radomskie i Kieleckie) jest zdecydowanie mniej. We wtorek odnotowano ich sześć, wszystkie w regionie świętokrzyskim.
Na razie o zniesieniu zakazu wstępu do lasu nie ma mowy. - Weekendowe opady były małe, a wiejący od niedzieli wiatr wszystko osuszył. Sciółka jest nadal sucha jak papier - mówi nadleśniczy Karaśkiewicz.
Strażnicy z radomskiego nadleśnictwa patrolują las pieszo i samochodem. Mają do dyspozycji specjalny wóz z tzw. modułem przeciwpożarowym. Jeśli zauważą ogień, wzywają pomoc, ale także natychmiast interweniują.
W Marculach strażnicy leśni przemierząją ścieżki na rowerach. Wyposażono ich w kamizelki z napisem: patrol przeciwpożarowy. Leśnicy zwrócili się do księży, by podczas mszy informowali o zakazie wstępu do lasu.
W nadleśnictwie Marcule w poniedziałek był jeden pożar. Szybko go ugaszono.
- Na szczęście odnotowaliśmy tylko jeden przypadek "patologiczny". Mężczyzna jechał rowerem z zapalonym papierosem w ustach. Cud, że nie doszło do tragedii - mówi Tadeusz Misiak, nadleśniczy nadleśnictwa Marcule.
- Nie było do tej pory ani jednego przypadku, by ktoś palił ognisko albo papierosy - mówi nadleśniczy Karaśkiewicz. Przyznaje jednak, że ludzie do lasu mimo zakazu wchodzą. - Zbierają jagody, skracają sobie marsz od wsi do wsi. Pouczamy tych, na których natrafimy, i każemy zawrócić do najbliższej drogi publicznej - mówi leśnik.