Coraz więcej naukowców próbuje wyjaśnić zagadkę ginięcia pszczoły miodnej. Wciąż cicho o losie pozostałych tysięcy gatunków pszczół. Czy jest szansa na ich uratowanie przed zagładą? - pyta Tygodnik Powszechny
Hipotez przybywa z każdym miesiącem. Najlepsze czasopisma naukowe świata wprost prześcigają się w publikacji prac, które opisują przyczyny wymierania pszczół. Rozgłos sprawie nadali pszczelarze amerykańscy, którzy w 2006 r. ogłosili coś na kształt stanu klęski żywiołowej. W ich pasiekach nagle znikały całe rodziny pszczele, pozostawiając samotne matki i opuszczone larwy. Zjawisko ochrzczono angielskim mianem „Colony Collapse Disorder”, co tłumaczy się jako „syndrom ginięcia pszczelich rodzin” lub „zespół masowego ginięcia pszczół”.
MUCHÓWKA, ROZTOCZ, WIRUS, PESTYCYD
Tak straszna nazwa aż się prosiła, by znaleźć dla niej jakiegoś krwiożerczego sprawcę. Z pewnością nie dało się pod tę kategorię podciągnąć roztocza, który już w samej swojej nazwie – Varroa destructor – nosi zapowiedź zniszczenia. On jednak broi już od kilkudziesięciu lat. Przeskoczył na pszczołę miodną z innego gatunku i wysysa z niej hemolimfę (odpowiednik naszej krwi i limfy razem wziętych). Rodzina pszczela zaatakowana przez te roztocza, nieleczona, ginie w ciągu 2-3 lat. Z powodu warrozy padły już na całym świecie miliony pszczelich rodzin.
Niezależnie jednak jak destrukcyjny by ten roztocz nie był, nie dało się go obarczyć odpowiedzialnością za nową zarazę. W styczniu 2012 r. grupa naukowców z San Francisco State University na łamach „PLoS One” ogłosiła, że winę może ponosić pasożytnicza muchówka Apocephalus borealis. Dorosła samica tego gatunku składa jaja na robotnicach pszczół miodnych. Larwa, która się z nich wylęga, zjada swego gospodarza od środka. Zarażona pszczoła wylatuje nocą z ula i dąży ku światłu. Traci poczucie równowagi, kręci się w kółko lub nie może się utrzymać na własnych nogach. W końcu zwija się w kłębek i umiera.
Ta hipoteza nie przekonała wszystkich badaczy. W marcu opublikowano zatem parę raportów, które rzuciły nowe światło na starego podejrzanego: pestycydy. Grupa francuskich uczonych z Clermont Université i CNRS dowiodła w „Scientific Reports”, jak fatalne wyniki daje łączny efekt środków ochrony roślin oraz choroby. Doświadczalnie zarażali pszczoły pierwotniakiem Nosema ceranae oraz pestycydem. Wśród owadów, którym zaaplikowano wyłącznie zarazki, zginęło 39 proc. osobników, wśród poddanych działaniu środka chemicznego – 31 proc., a spośród potraktowanych oboma czynnikami padło aż 84 proc. Kolejne dwie publikacje ukazały się jednego dnia, 30 marca, w prestiżowym „Science”. Autorzy obu zwracają uwagę na „niebezpośrednie” działanie pestycydów. Chodzi o to, że nie zabijają one pszczół wprost, lecz poprzez zmiany w ich zachowaniu lub fizjologii. I tak zespół Penelopy Whitehorn z University of Stirling w Wielkiej Brytanii odkrył, że w gniazdach trzmieli ziemnych podanie jednego z pestycydów kilkukrotnie zmniejszało liczbę nowych matek, które wylatują, by założyć nowe rodziny. Z gniazd bez pestycydów wyfruwało średnio 13 matek, a z tych poddanych działaniu chemikaliów – mniej niż dwie. W drugim badaniu zaś uczeni pod wodzą Mickaëla Henry’ego z INRA we Francji przyklejali robotnicom pszczół miodnych małe nadajniki i pozwalali wylatywać z ula na poszukiwanie nektarodajnych kwiatów. Tak odkryli, że po podaniu małej dawki pestycydów ponad 43 proc. robotnic nie potrafiło znaleźć drogi z powrotem do domu. Traciły orientację w terenie, gubiły się i umierały z dala od swej rodziny.
Wreszcie, w czerwcu „Science” opublikowało pracę, której autorzy oskarżyli jednak roztocza „destruktora”. Nie tyle jednak jego samego, co wirusy, które on roznosi. Uczeni z University of Sheffield w Wielkiej Brytanii zaobserwowali, że po pojawieniu się pasożyta na Hawajach zwiększyło się też rozprzestrzenienie wirusa DWV – z 10 proc. rodzin pszczelich do 100! A liczba kopii zarazka w ulach opanowanych przez roztocza rosła milionkrotnie u każdej z pszczół.
TRZMIEL TEŻ PSZCZOŁA, CHOCIAŻ TRZMIEL
W wielu z tych prac pojawia się jednak często dziwna niekonsekwencja. Otóż, choć uczeni cały czas mówią o wymieraniu rodzin pszczoły miodnej, to np. badania o znikaniu matek pod wpływem pestycydów były prowadzone na trzmielach. Również pasożytnicze muchówki najpierw zaatakowały trzmiele, a dopiero potem rzuciły się na pszczoły miodne. A wreszcie ostatnie zdanie w pracy o tym, że owady te po podaniu pestycydów traciły orientację w terenie, brzmi: „W końcu to badanie podnosi ważne kwestie dotyczące narażonych [na pestycydy] gatunków samotnych pszczół, których dynamika populacji jest prawdopodobnie mniej odporna na znikanie zbieraczek niż rodzin pszczoły miodnej”. O co chodzi?
– Pszczoła miodna to tylko jeden z gatunków pszczół, który akurat został udomowiony – wyjaśnia prof. Waldemar Celary z Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach. Tymczasem naszą planetę zamieszkuje blisko 20 tys. gatunków pszczół. W samej Polsce można się ich doliczyć około 470. I większość z nich wcale nie prowadzi takiego trybu życia, jaki zwykle kojarzy się ze słowem „pszczoła”.
Pszczoły miodne tworzą bowiem wysoko zorganizowane społeczności. Jest tam matka, która jako jedyna w rodzinie ma prawo składać jaja; są jej bezpłodne córki – robotnice; są mniej liczne córki – przyszłe matki; i wreszcie synowie, których jedynym zadaniem jest zapłodnić kolejne pokolenie królowych. Rodzina taka liczy tysiące osobników i trwa latami. Podobną strukturę mają gniazda trzmieli, które, nota bene, też są pszczołami. Tyle że tam rodzina jest mniejsza – od kilkudziesięciu do kilkuset osobników – i jednoroczna. Zimę przeżywa jedynie nowe pokolenie matek. W Polsce można napotkać też gatunki pszczół, u których trudno odróżnić robotnice od królowej. Są i takie, które gniazdują gromadnie, ale każda matka ma swe własne gniazdo. – Większość jednak pszczół w Polsce, bo około 400 gatunków, prowadzi samotny tryb życia – mówi prof. Celary.
U nich matka samodzielnie buduje domek, do którego składa jaja i przynosi pożywienie. Zostawia je, by larwa miała co jeść po wykluciu, a sama zasklepia domek, chroniąc swe dzieci przed drapieżnikami, odlatuje i wkrótce ginie.
Domki pszczół samotnic potrafią być naprawdę pomysłowe. Jedne budują je ze skrawków liści, które wycinają na kształt koła i zwijają w tutki. Inne kopią norki lub zajmują puste łodygi trzcin. Są wreszcie i takie, które plotą gniazda z włosków roślin lub lepią je z żywicy drzew.
TEN ZA DŁUGI, TEN ZBYT WYBUCHOWY
Żadne z nich jednak nie robią miodu i dlatego w pierwszej chwili wydaje się, że nie przynoszą korzyści ludziom. Pozory mylą. W pracach poświęconych wymieraniu pszczół miodnych pisze się przecież, że ich najważniejszą funkcją jest zapylanie roślin. Dzięki temu liczne rośliny dzikie i uprawne, jak rzepak czy słonecznik, mogą rozwinąć nasiona. – Ale pszczoła miodna jest niewyspecjalizowanym zapylaczem i leci tylko do dostępnych dla niej kwiatów – twierdzi prof. Celary. – Nie zapyla choćby koniczyn o długich rurkach kwiatowych, czyli tych, które są uprawiane przez człowieka, bo ma za krótki języczek, by sięgnąć w głąb jej kwiatu. To mogą robić trzmiele.
Z kolei lucerny nie potrafią zapylić ani pszczoły miodne, ani trzmiele. Ta roślina ma bowiem kwiat „eksplodujący”. Gdy pszczoła miodna lub trzmiel na nim usiądzie, dostaje mocne uderzenie w głowę. Po 2-3 razach owady uczą się, by nie przylatywać do lucerny. Ale są pszczoły samotnice, które siadają z boku kwiatu lucerny. Uderzenie je omija i mogą skorzystać z nektaru oraz zapylić roślinę.
Tojeść zaś zwabia owady nie nektarem, lecz olejkami. Pszczoły miodne nie potrafią go zebrać, więc omijają te kwiaty. Tylko niektóre gatunki pszczół samotnic mają na przednich odnóżach „gąbeczki”, które namaczają w olejkach. Przy okazji roznoszą też pyłek tojeści.
Przykłady takich związków można by mnożyć. – Pszczoły jako cała grupa utrzymują bioróżnorodność. Są istotne i z punktu widzenia gospodarki człowieka, i przyrody – twierdzi kielecki entomolog.
PRYSKAJ RANO, KOŚ RZADZIEJ
Tymczasem wiele z czynników, które szkodzą pszczołom miodnym, jeszcze bardziej zagraża pozostałym gatunkom. Trudniej u nich wykryć wirusy, bakterie i pasożyty. Prawie niemożliwe jest badanie samotnic w ich głębokich norkach. Tajemnic jest więc jeszcze więcej niż u pszczół miodnych. Niemniej widać, że i z nimi coraz gorzej. Ich gniazda niszczy wczesnowiosenne wypalanie traw. Koszenie trawników nie pozwala na kwitnienie roślin, które dają im pokarm w postaci nektaru. – W miastach pszczoły giną po prostu z głodu – wzdycha prof. Celary. Owady te są też dziesiątkowane przez pestycydy. – Według przepisów opryski należy robić wcześnie rano, kiedy pszczoły są jeszcze nieaktywne – mówi entomolog. – Wtedy te środki chemiczne zdążyłyby się rozłożyć. Ale ten zakaz jest powszechnie ignorowany. Widzę, jak opryskuje się uprawy w godz. 11-12. Pszczoły się wtedy zatruwają i giną masowo.
Prof. Celary od lat walczy, by świadomość potrzeby ochrony pszczół stała się powszechna. – Rolnicy nie muszą rozpoznawać gatunków pszczół. Ważne, by rozumieli, że muszą je chronić – apeluje.
Choć więc nadal nie ma pewności, skąd się wziął zespół masowego ginięcia pszczół, to i tak wiadomo, jak można im pomóc. Choćby poprzez stosowanie pestycydów zgodnie z przepisami lub rzadsze koszenie trawników w mieście. To nie kosztuje nic, a pozwoli uratować setki gatunków pszczół. Skorzystają na tym i ludzie, i przyroda.
8990943
1