Policja, Straż Graniczna, myśliwi z Koła Łowieckiego "Głuszec" oraz Straż Leśna - wszystkie te służby były zaangażowane w akcję poszukiwania wnyków w lasach Barnowca, Czaczowa i Złotnego (gminy Łabowa i Muszyna w woj. małopolskim).
Leśnicy dobrze wiedzą, że na niedostępnych terenach tego rejonu działają
kłusownicy. Zwykle przed świętami stają się bardziej aktywni, by dostarczyć
dziczyznę na bożonarodzeniowe stoły. Najczęściej używają sprawdzonej metody -
wnyków, wykonanych z linek hamulcowych. Zwierzę, które złapie się w taką pętlę,
ginie w mękach, a jego agonia często trwa nawet kilka dni.
W ubiegłym
roku efektem podobnej akcji było zebranie w tych lasach kilkudziesięciu
wnyków – opowiada Stanisław Michalik z Koła Łowieckiego "Głuszec". –
Widać przyniosła ona zakładany efekt odstraszający, bo teraz ujawniliśmy
zaledwie dwie takie pułapki.
Mimo to myśliwi zapowiadają
przeprowadzenie kolejnej, podobnej akcji tuż przed świętami. Wyjdą w teren, choć
wiedzą, że jeśli śnieg się utrzyma, to kłusownicy raczej nie zaryzykują szukania
zwierzyny w lesie. Wszystko dlatego, że po śladach ewentualna pogoń mogłaby
łatwo do nich dotrzeć.
Warto przypomnieć, że w myśl znowelizowanego
kodeksu wykroczeń, za kłusownika uznaje się każdego, kto wszedł w posiadanie
dzikiej zwierzyny.
Wystarczy, że Straż Leśna natknie się na kogoś, kto
niesie martwe zwierzę – mówi Stanisław Michalik. – Dotąd ludzie
tłumaczyli się, że znaleźli je w lesie i właśnie zamierzali powiadomić o
wszystkim nadleśnictwo. Dziś takie wyjaśnienia nie pomogą.
W
przypadku ujawnienia kłusownictwa, sprawca uczestniczy w rozprawie przed sądem
grodzkim. Proceder ten, w zależności od skali przestępstwa, zagrożony jest karą
grzywny lub pozbawienia wolności.