Sezon ogórkowy w pełni, co widać, słychać i czuć. Telewizja publiczna w programie informacyjnym po 20.00 pokazała 6 sierpnia br. dyskusję o marżach, centrach dystrybucyjnych i ogólnie o niedoli rolników, którzy cierpią z powodu niezorganizowania w grupy producenckie, rozproszenia, braku partnerskich stosunków w rozmowach z dużymi sieciami handlowymi (hipermarketami).
Prowadząca program dziennikarka starała się jak mogła, pytała, dlaczego nie można zaproponować wyższych cen skupu na produkty rolne? Dlaczego pod Paryżem, gdzie jak widać częściej niż na polską wieś udaje się "kwiat dziennikarski" w wolnych chwilach, można organizować duże bazary, na które przyjeżdżają okoliczni rolnicy ze swoimi świeżymi produktami? I otrzymała odpowiedź - bo w Polsce brakuje grup zorganizowanych, bo brakuje równorzędnych partnerów do rozmów. I nie wiadomo, czy w tym miejscu śmiać się, czy płakać. Tak jakby nie było stałą praktyką stosowanie zmów cenowych, jakby trudno było dostrzec kolosalnych rozpiętości między ceną skupu pod bramami zakładów przetwórczych i w sklepach detalicznych. Fakt, łatwiej handlować towarem jednorodnym, jednolitym gatunkowo, o tych samych wymiarach, najlepiej pochodzących z jednego gatunku i w bardzo dużych seriach. Dla handlowców najwygodniejszym partnerem byłyby organizacje przypominające zrzeszenia dawnych PGR-ów, co to na 100 tysiącach hektarach uprawiają jeden gatunek pszenicy, wedle jednej technologii z czego powstaje jeden doskonały jakościowo, niczym nie różniący się od siebie makaron, mąka czy chleb. Podobnie z produkcją zwierzęcą i sadowniczą. Słowem nasi kochani handlowcy chcieliby żywcem przemieść stosunki, jakie panują np. w Ameryce, albo w byłych zjednoczeniach PGR. Na szczęście to se ne vrati. Kołchozy, PGR-y i inne samopomoce już przerabialiśmy przez kilkadziesiąt lat do 1989 roku. Przygniatająca większość rolników tamtej rzeczywistości ma po dziurki w nosie. Jeśli kiedyś była dobra spółdzielczość - to przed I i II wojną światową. Podobnie będzie w naszym kochanym kraju z centrami dystrybucyjnymi. Musi wyrosnąć - jak za Mojżesza - czwarte albo i piąte pokolenie, by uwierzyło, by zrzuciło "jarzmo" niewolnictwa jeśli nie w sensie dosłownym to duchowym. Musi być wiara i zaufanie - a to u nas ciągle towar deficytowy. I rolnicy jeśli mają na kogoś liczyć, to najlepiej niech liczą na siebie samych.