Niemcy z zapałem oddają się obawom o to, co się stanie, gdy ubogi Wschód wejdzie do UE. Lękają się wzrostu bezrobocia, przestępczości, zagrożeń na autostradach i zderzenia z mentalnie obcym światem.
Choć w całych Niemczech, zwłaszcza w regionie graniczącym z Polską i Czechami, z rozmachem szykuje się ludowe festyny z okazji rozszerzenia UE, entuzjazmu nie słychać albo ogranicza się on do grupek zapaleńców, którzy organizują np. berliński festiwal polskiej młodej sztuki "TERrA POLSKA". Jednak i oni przyznają, że w Berlinie i w ogóle w Niemczech zainteresowanie kulturą wschodnioeuropejską jest niewielkie - jeśli chce się ściągnąć słuchaczy na koncert polskich muzyków, trzeba "na wabia" włączać do programu np. zespoły niemieckie lub... fińskie.
"Zwolennicy Berlina zachwycali się duchem tego miasta - pisze komentator "Süddeutsche Zeitung" Heribert Prantl w piątą rocznicę przeprowadzki rządu z Bonn do Berlina. - Berlin miał otworzyć Niemcom oczy na Wschód, dać im poczucie tego, co znaczą problemy b. NRD i jakie szanse tkwią w rozszerzeniu UE. Nic takiego nie nastąpiło. Podczas debat o rozszerzeniu nie czuło się nawet najlżejszego powiewu takiego ducha. Berlin mógłby istotnie być nie tylko dla Niemiec wielką bramą do Europy Wschodniej. Ale nie jest".
Ludzie na bruku
Co więcej, tuż przed rozszerzeniem UE wracają wszystkie strachy z katalogu eurofobii, wydawałoby się, dawno już przerobionego i zamkniętego. W ostatnich tygodniach niemieccy politycy bądź działacze różnych grup nacisku: związkowcy i biznesmeni, rzemieślnicy i policjanci jak na komendę straszyli naród zgubnymi skutkami 1 maja.
To, że Niemcy zamkną rynek pracy na co najmniej dwa lata, a prawdopodobnie nawet na siedem lat, nie uciszyło obaw przed wzrostem bezrobocia, bo te ograniczenia nie dotkną np. polskich rzemieślników z regionów przygranicznych. Przewidywany skutek - bankructwa niemieckich firm, ludzie na bruku. Groza.
Inny przykład. "Niemcy boją się i są z tego znani na całym świecie - ironizuje Thomas Fricke na łamach "Financial Times Deutschland". - Teraz znów grozi nam nieszczęście. Od tygodni grasuje strach, że niemiecki przemysł wyemigruje na Węgry, do Polski, Mołdawii i Uzbekistanu, gdzie rzekomo pełni zapału robotnicy harują za parę głodowych euro i odbierają Niemcom ich posady".
Tę medialno-polityczną burzę rozpętał prezes Niemieckiej Izby
Przemysłowo-Handlowej DIHK Ludwig Georg Braun. Jego wypowiedź - "Radzę
przedsiębiorcom, by nie czekali na lepszą politykę, lecz wzięli teraz sprawy w
swoje ręce i skorzystali z szans, jakie tkwią np. w rozszerzeniu UE na
Wschód" - rozsierdziła kanclerza Schrödera. Zarzucił on Braunowi brak
patriotyzmu, skoro zachęca przedsiębiorców do tworzenia miejsc pracy za granicą,
a nie w kraju. Kanclerz zganił też unijnych nowicjuszy za podatkowy dumping,
który pogarsza sytuację niemieckich firm i kusi je do przenosin na wschód.
Przyklasnął mu lider opozycji (i premier graniczącej z Czechami Bawarii) Edmund
Stoiber. W prasie pojawiła się lawina informacji o firmach, które już się
wyniosły za granicę albo właśnie to planują, a z kolorowych tabelek i słupków
wynika, jak tani są robotnicy w Polsce i na Słowacji i jakim to rajem podatkowym
jest nowa unijna dziesiątka.
Skutek: według sondaży 70 proc. Niemców boi się
wzrostu bezrobocia po rozszerzeniu UE.
Tymczasem - jak analizuje komentator "FTD" - dyskusja jest nieskończenie przesadzona, bo żaden z innych krajów nie skorzysta na rozszerzeniu UE tak bardzo jak Niemcy. "W gąszczu teatralno-romantycznych artykułów o zadowalających się byle czym Słowakach i Węgrach z pola widzenia znika rzecz zaskakująca: ten sam niemiecki przemysł samochodowy, który od lat jest bardzo aktywny w Europie Wschodniej, zatrudnia dziś w Niemczech o 20 proc. więcej niż w 1994 r. To wskazuje, że praca za granicą i w kraju jest wzajemnie zależna. (...) zabezpieczają setki tysięcy miejsc pracy w Niemczech, których by nie było bez przeniesienia paru miejsc pracy za granicę. Zaś w nowych krajach UE umożliwia to wzrost gospodarczy, bez którego Polacy, Węgrzy i Słowacy nie mogliby kupować tylu niemieckich aut i maszyn" - pisze Fricke. I podsumowuje: "Wiele wskazuje na to, że Niemcom powodzi się dziś lepiej, niż gdyby nie mieli taniego Wschodu. I że Niemcy jako pierwsi odniosą korzyści z rozszerzenia UE".
Policja straszy
Boją się też niemieccy policjanci i swoim strachem podsycają obawy zwykłych ludzi. - Zbliżamy się do ognisk kryzysowych o potencjale terrorystycznym - oświadczył w wywiadzie szef Związku Urzędników Kryminalistycznych Klaus Jansen. Z powodu przepaści ekonomicznej między starymi a nowymi krajami UE wzrośnie zagrożenie kradzieżami, a litewscy fałszerze banknotów euro (notabene fachowcy pierwszej klasy) nie będą już mieli problemu ze szmuglowaniem ich do UE.
Także szef związku zawodowego policjantów Konrad Freiberg spodziewa się po 1 maja wyraźnego wzrostu przestępczości w Niemczech. Według niego np. wskutek wycofania celników z granicy niemiecko-polskiej i niemiecko-czeskiej: zwiększy się szmugiel papierosów i narkotyków, wzrośnie kradzież luksusowych aut, pogorszy się stan techniczny ciężarówek jeżdżących po niemieckich autostradach i wzrośnie nielegalne zatrudnienie. Jego zdaniem policje w nowych krajach same nie uporają się z tymi problemami, bo "nie mają naszego standardu" i ulegają korupcji.
Komentator "Berliner Zeitung" Christian Bommarius usiłował przywołać funkcjonariuszy do rozsądku. "Przystąpienie Polski do UE nie ułatwi działalności przestępcom, lecz polskim i niemieckim policjantom - pisał. - Ułatwione zostanie ściganie przestępców, standardy proceduralne zostaną ujednolicone. Kto to przemilcza - jak związek zawodowy policji - ten nic nie rozumie. Nie rozumie nawet związku między uprzedzeniami podsycanymi przez takie alarmistyczne prognozy a skrajną prawicą".
Młodzież jest przeciw
Przed 1 maja wszystkie gazety wysyłają reporterów na polską i czeską granicę, by opisywali społeczne nastroje, nadzieje i obawy. Burmistrzowie nadgranicznych miast są z urzędu optymistyczni, ludność napotkana na bazarach sceptyczna. W prasie roi się też od poradników, co zmieni się po wejściu nowych do UE. Np. tygodnik "Focus" odpowiada na "33 najważniejsze pytania o 75 mln nowych Europejczyków", np. ile kosztuje Niemców ta "przygoda", jaką jest rozszerzenie UE? Jak bardzo zacofane są nowe kraje UE? Jak niebezpieczna jest wschodnioeuropejska żywność? I czy Niemcy w razie czego mogą wystąpić z UE?
Strach, nic, tylko strach. Ani śladu odświętnego entuzjazmu. Wymachując straszakiem nowej unijnej dziesiątki, policjanci, politycy i biznesmeni załatwiają swoje interesy - żądają wzrostu zatrudnienia w niemieckiej policji albo zmiany przepisów podatkowych i gospodarczych w Niemczech, odwracają uwagę swoich wyborców od lokalnych korzeni niemieckiego kryzysu.
Nic więc dziwnego, że tylko 51 proc. Niemców ocenia wejście Polski do UE pozytywnie, a 37 proc. jest przeciwko (sondaż dla tygodnika "Focus").
Nawet rzecznik kanclerza Schrödera przyznał ostatnio, że naród jest sceptyczny wobec rozszerzenia, a najbardziej sceptyczna jest - o dziwo! - młodzież.
Stąd rząd w ostatniej chwili wyasygnował 2,7 mln euro na kampanię reklamową o pożytkach powiększenia unijnej rodziny. "Więcej pokoju, więcej bezpieczeństwa, większy eksport" - to korzyści dla Niemiec i Europy. Tylko czy Niemcy w to uwierzą?