Ponad 29 tys. - to potwierdzona liczba ofiar tsunami w Azji Południowo- Wschodniej. Ostateczny bilans może sięgnąć nawet stu tysięcy. W turystycznym raju śmierć spotkała bardzo wielu przybyszów z Europy.
W samej tylko Indonezji mogło zginąć 25 tysięcy osób. Na Sri Lance na listach zabitych jest 12 tysięcy osób, 8,5 tysięcy w Indiach, ale nadal nieznany jest tam los 30 tysięcy osób; cały czas znajdowane są kolejne ciała.
W Tajlandii w trakcie trzęsienia ziemi i fali tsunami przebywało około 50 Polaków, w tym kilku z paszportami zagranicznymi. Jeden z nich nie żyje, około 27 naszych rodaków uznano za zaginionych.
Mówi się, że na terenach, dotkniętych kataklizmem mogło być kilkaset osób z Polski. Niektóre biura podróży, które proponowały wypoczynek na Sri Lance lub Tajlandii, wycofują swoje oferty.
W 10 krajach dotkniętych kataklizmem trwają akcje ratunkowe. Ale wraz z upływem czasu coraz bardziej naglącą sprawą jest niedopuszczenie do wybuchu epidemii.
Poważny sprawdzian stoi przed ONZ. Mobilizuje ona ludzi i środki do największej operacji w swej historii. Chodzi o jak najszybsze dostarczenie lekarstw, żywności, butelkowanej wody oraz urządzeń do jej oczyszczania.
Eksperci szacują, że ekonomiczne koszty tsunami będą znacznie niższe w porównaniu do liczby ofiar. Najbardziej gospodarczo ucierpi Sri Lanka. W trudnej sytuacji znajdzie się też żyjąca głównie z turystyki Tajlandia, która ucierpiała już z powodu wirusa SARS.
Władze Tajlandii zapowiedziały wszczęcie śledztwa, które ma wyjaśnić, dlaczego nikt nie ostrzegł ludzi w nadbrzeżnych miejscowościach przed tsunami. Jak podaje tajski dziennik „The Nation”, wkrótce po wstrząsach w rejonie Sumatry, w Bankoku zwołano naradę szefów departamentu meteorologicznego.
O powstałej fali morskiej tsunami ostrzegały specjalistyczne ośrodki na Hawajach. Ale Tajowie zadecydowali o niewszczynaniu alarmu, bo nie chciały wybuchu paniki w szczycie sezonu turystycznego. Niespełna godzinę później fala dotarła do Tajlandii. Zginęło ok. 2 tys. osób, w tym ponad 700 obcokrajowców.