W piątek, gdy tylko obeschła rosa, czwórka robotników ruszyła w pole. Pracy przy lawendzie jest dużo, prawie pół hektara ziół trzeba zebrać, zanim jeszcze pąki się rozwiną, by z rośliny uzyskać jak najwięcej olejku.
Do Joanny Posoch, właścicielki warmińskiej plantacji lawendy, przyjechali pomocnicy spod Łodzi - Zapach dotarł aż do centralnej Polski i nas zwabił - śmieje się Maciek Pawlak. Tak naprawdę na wyjazd namówiła go żona Agata, która o uprawie śródziemnomorskiej rośliny na Północy dowiedziała się prawie rok temu z "Wysokich Obcasów". - Zakochałam się wtedy w lawendzie. Mailowałyśmy z Asią przez cały rok, ale zobaczyłyśmy się dopiero w czwartek, gdy zjawiliśmy się w Nowym Kawkowie - opowiada Agata. Pomóc przy żniwach przyjechała też Ewa Lewandowska z Pabianic.
Choć pracują od rana do wieczora, nikt nie narzeka. Co więcej, wydają się wręcz szczęśliwi - Robota jest bardzo przyjemna, pogoda boska, zapach upojny - zachwyca się Agata Pawlak - Wieczorem obolałe od schylania plecy nacieramy olejkiem z nostrzyka doskonałym na strzykanie w krzyżu - dodaje jej mąż. - To absolutna ucieczka od codzienności - mówi Ewa.
Fioletowe kwiatostany będą do suszenia, z blado-niebieskich Joanna Posoch zrobi krem. Na plantacji każdy zna swoją robotę: Joanna ścina nożyczkami lawendę, Maciek donosi pęki kwiatów dziewczynom, a Agata i Ewa szykują bukiety i wiążą je sznurkiem. Robota idzie powoli, przydałby się ktoś jeszcze do pomocy. Siadam więc i zaczynam wiązać rośliny z razem z nimi. Szybko się wciągam i odprężam, a do tego po chwili moje ręce pachną lawendowo.
Agata, która na co dzień szyje ubranka dla niemowląt, specjalnie na zbiory przygotowała lawendowe chustki. Jedną z nich wiąże mi na głowie i już jestem pasowana na bukieciarkę. Czas płynie powoli, wiatr kołysze łanami lawendy, dookoła roznosi się intensywny aromat kwiatów - można by tu spędzić całe życie.
Jeśli ktoś chciałby pomóc przy zbiorach, Joanna Posoch zaprasza. Co prawda, to wolontariat, ale odczucia i zapach nie do opisania.