O północy z czwartku na piątek kończy się 4,5 miesięczny okres ochrony dorsza w stadzie wschodnim Bałtyku. Rybacy opuszczą porty i wyjdą w morze, by nocą na najdalszych łowiskach rzucić sieci - informuje "Głos Szczeciński".
Z rozpoczęcia sezonu cieszą się też właściciele smażalni ryb, turyści i wczasowicze odpoczywający nad Bałtykiem. W wielu lokalach brakowało już mrożonego dorsza, trzeba było zadowolić się mintajem, karmazynem czy flądrą. Ale te gatunki - zdaniem konsumentów - nie "wchodzą" z frytkami. Okres ochronny dorsza był w tym roku wyjątkowo długi. Trwał od 1 maja. Ustalenia podjęte przez Unię Europejską wywołały gwałtowną reakcję rybackich związkowców. Były protesty, niektórzy armatorzy złamali zakaz połowów, niewiele brakowało, by zablokowali porty i drogi - przypomina "Głos Szczeciński".
Wakacje to trudny okres dla łowców. Wielu z nich czas wolny od połowów wykorzystało na naprawę sieci i łodzi. Niektórzy udostępnili kutry turystom, wczasowiczom, letnikom i wędkarzom. Niewielu wyruszało na łowiska. Napełnienie sieci flądrami i śledziami - zdaniem rybaków - przynosi niewielki zarobek, a praktycznie straty. Na dodatek, z powodu braku surowca nie pracowały przetwórnie. Nie było też odbiorców. Rybackie budżety zostały poważnie nadwerężone - ocenia dziennik. Jak pisze "Głos Szczeciński" w tym roku polscy rybacy mogą złowić 13,2 tysiąca ton dorsza.