Od dwóch dni dziennik "Fakt" pisze o wsi Bracholin (woj. wielkopolskie). Jej mieszkańcy mieli porzucić swoje codzienne zajęcia, by dzień w dzień upijać się do nieprzytomności wodą z pobliskiego jeziora, która ma zawierać 30 proc. alkoholu. Ciekawe? Jeszcze jak! Ale i paskudne.
Bracholin to spokojna wieś, która w ostatnich dniach przeżyła kataklizm - po publikacjach "Faktu" znalazła się na ustach całej okolicy. Jej mieszkańcy czują się upokorzeni artykułami i zapowiadają pozew sądowy przeciwko gazecie. To samo ma zamiar zrobić Przemysław Majchrzak, wójt gminy Wągrowiec, w której granicach leży Bracholin.
"Chłopi rzucają się na kolana i na czworakach, jak zwierzęta, chłepcą wodę z jeziora" - tak według brukowca wygląda życie we wsi. Ziemia leży odłogiem, maszyny rdzewieją, a kobiety modlą się do Boga, by powstrzymał ich mężów przed piciem darmowego alkoholu. Teksty, które o tym opowiadają, są ilustrowane zdjęciami mężczyzn z Bracholina, którzy wiadrami nabierają wodę z jeziora lub na czworakach, razem z psem, piją ją prosto ze zbiornika. Są fotki kobiet pod krzyżem, sołtysa, który mówi, że będzie musiał ogrodzić jezioro, i właściciela pobliskiej knajpy, który twierdzi, że grozi mu bankructwo, bo chłopi już nie przychodzą do niego na piwo.
Dla ludzi z Bracholina teksty "Faktu" to tragedia i niemalże śmierć cywilna. - Ludzie z innych wiosek się z nas śmieją i wytykają palcami - mówią rozżaleni. Dlaczego więc dawali się fotografować? - Przyjechali do nas i proponowali ludziom po 50 i 70 zł za zdjęcie - opowiada sołtys Jerzy Przysławski. - Mówili, że to będzie jakiś śmieszny artykuł o przyrodzie. Kobiety pod krzyżem pstryknęli podczas nabożeństwa majowego. A moja wypowiedź została przez nich zupełnie zmyślona. Panie! Za co ja miałbym to jezioro grodzić? I po co?!
Cztery kilometry od Bracholina leży Żabiczyn, gdzie mieści się knajpka Pod Kasztanami, która rzekomo miała bankrutować. Czy tak jest naprawdę? - A gdzie tam - dziwi się jej właściciel Zbigniew Tomkowicz. - Ja nic takiego nie mówiłem. Proponowali mi pieniądze, żebym pojechał nad jezioro ciągnikiem wypełnionym wiadrami, ale nie miałem czasu.
Ludzie z Bracholina są wściekli, że zostali przedstawieni jako leniwi idioci i pijacy. - A tu proszę pana wszystko jest zadbane, pola też obsiane jak należy - mówi brat sołtysa Krzysztof. - Gdzie mój syn teraz znajdzie jakąś dziewczynę? - załamuje z kolei ręce jedna z kobiet, wskazując na stojącego obok fiata 126p chłopaka, którego gazeta uwieczniła na zdjęciu podczas nabierania "wody ognistej". - Jakbym spotkał tych sk.... z "Faktu", to, przysięgam, mógłbym ich pozabijać - krzyczy rozemocjonowany młodzian.
A promili w Jeziorze Bracholińskim nie ma i nigdy nie było. 5 maja ścieki z pobliskiej gorzelni przedostały się do zbiornika, ale już nazajutrz przystąpiono do ich usuwania. Operacja była finansowana przez gorzelnię, koordynowana przez wójta Majchrzaka, a czuwał nad nią prof. Stanisław Podsiadłowski z Akademii Rolniczej w Poznaniu. Teraz woda jest niemal oczyszczona, wkrótce zostaną wpuszczone do niej ryby.
Mieszkańcy Bracholina stracili zaufanie do dziennikarzy. Kiedy reporterzy "Gazety" przyjechali do wioski, omal nie zostali obrzuceni kamieniami. - Wszyscy kłamiecie, piszecie, co chcecie i krzywdzicie ludzi - krzyczeli bracholinianie. Z trudem udało nam się ich przekonać, że może być inaczej.