Żyjemy naprawdę w ciekawych czasach - w kampanii wyborczej wszystkie chwyty dozwolone. Przykro o tym mówić, bo w naszym na wskroś katolickim kraju obowiązuje zwyczajowo, co najmniej trzymiesięczna, żałoba i wydawać by się mogło, że najbliższe tygodnie to stonowanie nastrojów, niemalże Wersal. Tak się jednak nie dzieje, choć jest jeden wyjątek - PSL, stronnictwo które stara się elegancko przejść przez czas burzy i naporu, co nie oznacza, że nie wykorzystuje nadarzających się okazji do prezentowania gruszek na wierzbie. Ostatnio na konferencji naukowej zorganizowanej w dniach 28-29 kwietnia przez ministerstwo rolnictwa oraz Szkołę Gówna Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie.
Konferencja odbywała się pod hasłem ,,Polska wieś, bezpieczeństwo żywnościowe a media". Tytuł wiele znaczący, bowiem słowo media dla jednych to gaz, prąd, bieżąca woda i ścieki - udogodnienia, których na wsi brakuje. Dla innych mogą to być wieś w stanie Illinois, w hrabstwie Henderson lub miasto w stanie Pensylwania, w hrabstwie Delaware w Ameryce. To półżart, bo chodziło oczywiście o mass media, czyli środki masowego przekazu, które normalnie, po polsku określa się prasa, radio i telewizja ale teraz nastaje nowa moda nazywania wszystkiego z angielska. Wracając do ,,gruszek" - pan Marek Sawicki - minister rolnictwa był uprzejmy przedstawić na tejże konferencji zamierzenia resortu - zabieganie o pieniądze za zadania dodatkowe we wspólnej polityce rolnej (WPR), zadaniach dotyczących ochrony środowiska, ochrony klimatu, krajobrazu i czego tam jeszcze. Mało tego - WPR ma być zdecydowanie prostsza, na przykład w III filarze tylko 2-3 kryteria, w II filarze - możliwość wycofywania się z planów produkcyjnych rolników tuż przed podpisaniem umowy. Jest też dobra wiadomość dla szkoleniowców - ma być wyeliminowany obowiązek przeprowadzania przetargów na wyłanianie firm szkolących rolników i leśników - żeby było i prościej, i łatwiej. Jakoś przez wiele lat nie można się było doczekać wczucia przez urzędników ARiMR, którzy zgodnie z przepisami odrzucali wnioski o dopłaty jeśli rolnik postawił nie tam gdzie trzeba przecinek, jeśli źle obliczył powierzchnie. Wystarczyłoby przecież czy to przez sołtysa, czy przez listonosza poinformować zainteresowanego, że poprawiono ten oczywisty błąd. Tak się jednak nie działo - teraz ma się tak dziać.
Zgodnie z powiedzeniem dla każdego coś miłego, więc pomyślano i o młodych - mają otrzymywać szybciej premie w tragicznych okolicznościach, to jest na przykład śmierci gospodarza, po którym ma być dziedziczone gospodarstwo. No i jeszcze średnia powierzchnia gospodarstwa - np. w woj. zachodniopomorskim ma obowiązywać średnia krajowa a nie regionalna i tak w na przykład w woj. małopolskim prawo do uzupełniania wielkości do średniej krajowej w ciągu trzech lat. I chyba największa ,,gruszka" - obietnica wspierania wytwórców chałupniczych - domowych kiełbas, serów, marynat i czego tam jeszcze. Panu ministrowi marzy się polska wieś, w której jej mieszkańcy mogliby zaopatrywać się we wspomniane przykładowe produkty u siebie, na miejscy, żeby nie jeździć do hipermarketów kilkadziesiąt kilometrów, ale żeby zaopatrywać się na miejscu. Tylko przyklasnąć tym marzeniom, dlaczego jednak tej chłopskiej partii nie udało się tego załatwić przez minione lata? Mogli Włosi, Francuzi i kto tam jeszcze. Mają swoje nie tylko regionalne ale przede wszystkim lokalne przysmaki. Nie usłyszałem tylko postawienia kropki nad ,,i" - czy będzie zalegalizowana łącka śliwowica wytwarzana chałupniczymi metodami w co drugim gospodarstwie koło Łącka a i ,,księżycówka" na Podlasiu? Teraz niech ktoś mi podpowie - czy to co zamierza resort rolnictwa to już kampania, czy jeszcze tylko zamierzenia?
Przyjemną, miłą konferencyjną atmosferę, z nagrodami dla zasłużonych dziennikarzy, popsuł tylko jeden dziennikarz z Bydgoszczy, który zapytał pana ministra o przyczyny organizowanej akcji protestacyjnej w Grudziądzu - tak jak we Francji z udziałem rolników na ciągnikach. Tam protestowano ze względu na obniżenie o 60% dochodowości. A u nas? Zdaniem pana ministra już się poprawia - i w mleku, i w żywcu, i w zbożu. A w ogóle to zaprasza ,,Samoobronę" do siebie na rozmowy, bo chyba - jego zdaniem - jest niedowartościowana w konsultacjach społecznych.
Są do odnotowania jeszcze większe ,,gruchy" a może ,,jaja" - oto europoseł - prof. Mirosław Piotrowski za chwilę ogłosi wyniki konkursu na największy unijny absurd. Kandydaci? Na przykład debata na temat lusterek wstecznych w ciągnikach rolniczych i osobno w ciągnikach leśnych, albo wycieraczek w tych samych maszynach. Unijni urzędnicy w ramach tak zwanych komitetów roboczych zajmowali się takimi tematami jak krzywizną banana, podliczaniem sęków w deskach w ramach standaryzacji wyrobów, albo ciężarem kapusty. Mało kto wie, że przed 4 laty unijni aktywiści uznali ślimaka za rybę śródlądową. Od lat przecież znana jest sprawa marchewki, która w Portugalii uznana została za owoc. Dlaczego? Bo Unia dotuje dżem! A w Portugalii produkują także chałupniczymi metodami dżem z marchewek! Wracając do bananów - dlaczego zajmowano się jego krzywizną? Teraz wiadomo - chodziło o promowanie tych owoców ,,traw" z byłych kolonii francuskich. Powołano więc komisję, która miała odrysować taki ,,francuski" banan i uczynić z niego produkt wzorcowy. Każdy, który nie spełniałby tych wymogów miałby być nie wpuszczany na europejskie targowiska. I stoły. Albo co myslicie o takiej dyrektywie: "O produkcji jaj hodowlanych na wolnym wybiegu". Efekt pracy unijnej grupy roboczej przy okazji tej dyrektywy to zobowiązanie, iżby "Kura w klatce stała pazurami do przodu". Taka jest unijna rzeczywistość i pomysły jej urzędników - pytanie co robią nasi eurparlamentarzyści, zwłaszcza ci z chłopskim, w tym i PSL-owiskim rodowodem, żeby do unijnych absurdów nie dochodziło?
8207233
1