W Brukseli trwa szczyt Unii Europejskiej, co oznacza, że przez dwa dni szefowie państw i rządów „27-ki", w tym premier Donald Tusk rozmawiają o finansowej pomocy dla Grecji i Portugalii oraz o nowej strategii gospodarczej „UE 2020". Premierzy chcą stworzyć 4 miliony miejsc pracy w miejsce tych, które zlikwidowano z powodu obecnego kryzysu oraz z powodu wciąż trwającej ucieczki ze wsi i małych miasteczek do dużych miast.
Zdaniem polskiego premiera – Donalda Tuska w strategii powinno się znaleźć miejsce dla polityki spójności oraz budowy infrastruktury drogowej, kolejowej, energetycznej oraz szerokopasmowego internetu. Wiadomo, że obecny system finansowania WPR przestanie obowiązywać w 2013 r. Warto zauważyć, iż w tej chwili premierzy i ministrowie dyskutują na temat przyszłości tego finansowania, które ściśle wiążą się także z przeglądem budżetu UE na okres po 2013 r. A tak na zdrowy rozum - rozmowa powinna rozpocząć się od dokładnego określenia ostatecznego celu tej polityki. Dopiero, gdy zostanie on już przyjęty, ministrowie rolnictwa i finansów powinni porozumieć się co do zestawu środków politycznych i finansowych. Tymczasem od lat europarlamentarzyści i ministrowie najpierw walczą ze sobą o przydzielanie najpierw pieniędzy (funduszy) na konkretną politykę i dopiero potem bija się przy rozdzielaniu ich na poszczególne działania i między państwa członkowskie. Słowem pomieszanie z poplątaniem.
A ja się pytam gdzie jest miejsce dla rolnictwa? Czyżby rządzący krajem politycy Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego zapomnieli, że od wielu już lat połowę budżetu Unia przeznaczała na dopłaty dla rolników? Wróćmy zatem do ostatnich oświadczeń Tuska. Pytanie – co w takim razie zrobią „ludowcy” i czy w ogóle cokolwiek zrobią? Skąd ta wątpliwość? Wynika z obserwacji ostatnich, krajowych wydarzeń. Najpierw wielogodzinna debata w Sejmie – podsumowanie i ocena ponad 2 lat rządów PO/PSl i potem wielotygodniowa medialna burza w szklance partyjnych prawyborów - Bronisław Komorowski przeciwko Radosławowi Sikorskiemu. Czy w pierwszym – debacie sejmowej i drugim – telewizyjnym przedstawieniu znalazło się choć jedno zdanie o sprawach wsi i rolnictwa? Czy w tym kontekście trzeba się dziwić desperacji związkowców, którzy z uwagi na pogłębiający się kryzys ekonomiczny na polskiej wsi i brak wystarczających działań ze strony polskiego rządu zmierzających do poprawy sytuacji w rolnictwie ogłosili na 30 marca br. akcję protestacyjną w Warszawie.
Na wsi jak na dłoni widać, że stan zapaści dotyka większość rynków rolnych, powoduje brak opłacalności produkcji rolnej w gospodarstwach rodzinnych. Kolejny rok z rzędu rynki chmielu, żywca wieprzowego, zbóż, mleka, skrobi ziemniaczanej, tytoniu oraz owoców wymaga podjęcia natychmiastowych działań ratunkowych. Na przykład producenci chmielu nie mogą go sprzedać i nie mają pewności czy w ogóle będą mogli wznowić uprawy.
Co ponadto wymyślili w ostatnich miesiącach liberalno-ludowi koalicjanci? Prywatyzację, a jakże, rynków hurtowych i przemysłu rolno-spożywczego oraz „usprawnienia” w obrocie ziemia. Uszczęśliwianie ziemią skarbową na siłę małorolnych w czasie gdy za pszenicę na przednówku płacą 45 złotych za kwintal, gdy maszyny nie tanieją ale drożeją i w sytuacji gdy ziemi tej nie będzie czym obrabiać.
Nie spisują się w tej biedzie także samorządy. Wystarczy spojrzeć na lokalne drogi – wiejskie dzieci nie tylko mają do szkoły „ pod górkę” ale teraz, na wiosnę, nie lada atrakcję autosafari, jeśli jest auto, przez błoto. Skoro o safari mowa – nawet gęsi i łabędzie zdają się prześladować rolników i na Kujawach, i na Śląsku, i na Opolszczyźnie niemiłosiernie „młócąc” ozime. Ani do tego strzelać, żeby wypłoszyć nie można, ani ubezpieczyć, nie mówiąc o odszkodowaniach.
Jeśli dodać do tego kiepską jakość obsługi w agencjach, słabość merytoryczną i koncepcyjną ministerialnych pracowników - to będzie, z grubsza rzecz biorąc, komplet spraw i problemów z jakimi przyjdzie się borykać polskiej wsi i rolnictwu w kolejnym roku. A miało być tak dobrze, miało być lepiej.
8195563
1