18 marca 2013 r. w siedzibie Małopolskiej Izby Rolniczej odbyło się spotkanie poświęcone podsumowaniu kilkumiesięcznych konsultacji w zakresie sprzedaży bezpośredniej płodów rolnych w ramach programu Produkt Lokalny Małopolska. W spotkaniu udział wzięło m.in. kilku posłów z małopolski oraz wiceminister rolnictwa.
Udział tak ważnych osób wydawałoby się, że da szansę na osiągnięcie znaczących efektów. Niestety po spotkaniu panowała atmosfera niedosytu i byliśmy generalnie zawiedzeni opiniami przedstawicieli parlamentu i ministerstwa. Dziwnym wydaje się dla nas to, że w sytuacji kiedy 14% ludzi nie ma pracy w Polsce, co wg. mnie nie jest prawdę gdyż nie liczymy ukrytego bezrobocia na wsi i ok. 2 mln rodaków którzy wyjechali za granicę, nikt nie chce zrozumieć naszych argumentów w jaki sposób można chociaż częściowo ten problem rozwiązać dając możliwość uzyskania dodatkowych dochodów ludziom mieszkającym na wsi.
Dla nikogo nie jest tajemnicą, że politycy często w kampaniach wyborczych używają argumentów, że możliwości dywersyfikacji dochodów ludności wiejskiej tkwią w ich gospodarstwach a wiec jak z nich nie skorzystać. Okazuje się jednak, że w państwie o wolności gospodarczej ulokowanej w rankingach na listach światowych niemalże na samym końcu nie można uzyskać prostych rozwiązań. Istniejące obecnie przepisy nie pozwalają wprowadzić nam do obrotu wstępnie przygotowanych warzyw i owoców (krojonych, obieranych), nie możemy produkować i sprzedawać konfitur, dżemów, sałatek warzywnych , sera białego a nawet tradycyjnie wypiekanego chleba nie mówiąc już o mięsie i jego przetworach. Przepisy „MOL” są zbyt skomplikowane aby małe gospodarstwa realizujące jakiekolwiek przetwórstwo mogły je wdrożyć. Pokazaliśmy na spotkaniu oraz w raporcie końcowym wiele rozwiązań funkcjonujących w krajach UE, który stosują z powodzeniem odstępstwa od dyrektyw UE pozwalające robić to co nam Polskie prawo zabrania (Węgry -produkcja konfitur 150 kg tygodniowa, ubój 12 szt. trzody chlewnej, produkcja serów twarogowych z niepasteryzowanego mleka we Francji)
W sytuacji kiedy słyszymy o fałszowaniu żywności przez przemysł spożywczy wykorzystujący nagminnie tony chemii do jej „ulepszania” (spożywamy w produktach 3 kg ulepszaczy rocznie, które powinny stać na półkach z chemią gospodarczą), produkcja w chłopskim gospodarstwie jest nieposzlakowana, chłop nie da do swoich produktów soli przemysłowej, nie podmieni wołowiny konina. To co przemysł spożywczy robi od 1992 r. kiedy zlikwidowano normy zakładowe i państwowe w produkcji żywności a przede wszystkim po wejściu Polski do UE sytuacja na rynku żywności przyprawia o ból głowy. Tym bardziej może dziwić, że na przetwórstwo w mini skali w gospodarstwie rolnym się nie pozwala. A przecież to jest takie proste w USA we Francji etykieta na produkcie wyprodukowanym w gospodarstwie chłopskim jest umową między producentem a konsumentem, i to wystarcza. U nas niestety jest to zbyt trudne.
Dziwny jest ten świat, że w mieście cudów jakim jest Warszawa nie chcą tego zrozumieć.