Aktywnym proponują napoje z kofeiną o mocy 20 kaw, zestresowanym specyfiki na wyciszenie i dobry sen. Rynek napojów energetycznych i izotonicznych - zwanych popularnie dopalaczami - sam nabiera energii. Czy jednak niektórzy producenci nie przesadzają z mocą, którą chcą poczęstować swoich klientów?
Do biura wchodzi rudawy blondyn w niebieskiej koszuli o twarzy śniętego mopsa. Siada. Gapi się w ciekłokrystaliczny monitor, nagle flaczeje i zsuwa pod biurko. Biurowa koleżanka o wyglądzie supermodelki podaje mu napój Danviva. Blondyn pije i razem z krzesłem odlatuje. Na ekranie napis: "Danviva z natury pobudza".
Od jogurtów do dopalaczy
Ta reklama telewizyjna jest orężem walki francuskiego giganta Danone o rynek napojów energetycznych. Danone, znany do tej pory głównie z jogurtów i kefirów, wkroczył na ten rynek przed kilkoma tygodniami, bo - jak twierdzi rzecznik koncernu Bogumiła Radwańska - taki kierunek rozwoju wskazywały badania konsumenckie przeprowadzone na początku tego roku.
Firma na razie nie chce ujawnić wielkości sprzedaży Danvivy. - Oceniamy jednak ten segment jako bardzo obiecujący - twierdzi enigmatycznie pani rzecznik.
Przypadek Danone'a nie jest odosobniony. Od niedawna na krajowym rynku trwa zażarty bój między nowymi a starymi graczami o panowanie nad lukratywnym segmentem napojów energetycznych.
Sektor przez parę lat rozwijał się jak szalony - po kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt procent rocznie. O ile cztery lata temu sprzedawano 5,9 mln litrów "dopalaczy" rocznie, o tyle dziś już 11 mln.
Powód? Rosnące tempo życia, które zarówno w pracy, jak i czasie wolnym wymaga dużej aktywności i skupienia. Grupą docelową "energiserów" są dobrze sytuowani mieszkańcy dużych miast, którzy stale żyją na wysokich obrotach (a przynajmniej tak pokazują to reklamy). 40 proc. "dopalaczy" sprzedaje się na stacjach benzynowych, a w hiper- i supermarketach - 25 proc.
Herbatka dla wojowników
"Energisery" dzielą się na dwa rodzaje - energetyczne oraz izotoniczne. Różnica między nimi jest prosta. Te pierwsze zawierają taurynę (która znajduje się np. w mięsie) oraz kofeinę, te drugie węglowodany, składniki mineralne i witaminy.
Kofeina w połączeniu z tauryną pobudza, zwiększa zdolność koncentracji oraz przyspiesza przemianę materii. Izotoniki pozwalają organizmowi lepiej znosić zmęczenie, więc warto je pić w trakcie wysiłku fizycznego.
- Konsumenci często je jednak ze sobą mylą, a szkoda, bo napoje zawierające kofeinę nie nadają się do picia na sali gimnastycznej - twierdzi autorytatywnie Julita Bańkowska, brand manager marki Isostar.
Zdaniem lekarzy zarówno jedne, jak i drugie z całą pewnością nie szkodzą - byle spożywać je w niewielkich ilościach.
Na rynku bezspornie rządzi producent napoju energetycznego Red Bull - ma 36 proc. udziału. Tuż za nim z 30-proc. udziałem jest Coca-Cola, która sprzedaje napój izotoniczny Powerade.
Reszta to głównie marki własne robione na specjalne zamówienie hipermarketów lub stacji benzynowych. Swoje napoje energetyczne i izotoniczne ma np. Orlen czy sieć tanich sklepów osiedlowych Leader Price.
Cały czas wchodzą tu jednak nowi gracze. Od kwietnia o krajowych konsumentów walczy np. międzynarodowa firma Extreme Group. Założona dziesięć lat temu spółka zaczęła działalność od kręcenia i sprzedaży programów telewizyjnych poświęconych sportom ekstremalnym. Dziś ma własny kanał Extreme Sports Chanel, a napoje energetyczne sprzedaje do kilkudziesięciu krajów świata.
Jej sztandarowym produktem jest napój o nazwie Extreme Energy. Puszka tego "dopalacza", jak zapewnia dział marketingu Extreme, zawiera kompozycję fermentowanej herbaty Kombucha (używanej w Chinach już 2200 lat temu przez ówczesnych wojowników w celu uzyskania nieśmiertelności), syberyjskiego żeń-szenia i guarany.
Więcej za mniej
Efekty rosnącej konkurencji wśród producentów już widać. Rynek napojów energetyzujących i izotonicznych wart jest obecnie ok. 165 mln zł. O ile jednak jeszcze dwa lata temu kwota ta rosła po 20 proc. rocznie, o tyle przez ostatnie 12 miesięcy tylko o 4 proc.
Wniosek? Producenci sprzedają co prawda więcej "dopalaczy", ale za mniejsze pieniądze.
Aby wyrwać konkurentom kawałek rynku, imają się najróżniejszych metod. Przede wszystkim wydają krocie na reklamę w telewizji i prasie. W zeszłym roku było to blisko 20 mln zł.