Co roku truskawki zwykle sadzone są na wiosnę i wie o tym na wsi każde dziecko. Inaczej na sprawę patrzy ministerstwo. Chciało, jak podawały przed kilkoma dniami "Wiadomości" I programu TVP, by rolnicy zmienili ten ustanowiony prawami przyrody i dobrej praktyki ogrodniczej zwyczaj. Dlaczego? Bo tak zechciał w wydanym we wrześniu rozporządzeniu minister rolnictwa - Marek Sawicki.
Chodziło o uprawy ekologiczne i wymóg, by na każdym hektarze znajdowało się minimum 25 tys. krzaków. Rolnikom wyznaczono też nieprzekraczalny termin posadzenia brakujących roślin - 15 listopada br. To wszystko po to, jak tłumaczyli ministerialni urzędnicy, by ujednolicić przepisy według których rozdziela się unijne dotacje za uprawy. Po dokonaniu tych czynności plantatorzy mieli obowiązek powiadomić powiatowego kierownika biura ARiMR o uzupełnieniu nasadzeń. Gdyby tego nie zrobili na czas, nie przedstawili w biurze powiatowym odpowiednich dokumentów groziło im pozbawienie unijnych dotacji sięgających nawet kilku tysięcy. Podobnie miała się sprawa z hodowcami ekologicznych poziomek, jagód, czy aronii.
Dlaczego zmuszano ich do tego na jesieni? Na tak postawione pytanie ministerstwo - czytaj biuro prasowe tego urzędu - odmówiło udzielenia odpowiedzi telewizyjnym reporterom. Ale - uwaga - zaraz po telefonie w tej sprawie wydłużyło - jak podawali reporterzy - termin obowiązkowego uzupełnienia nasadzeń do 15 maja przyszłego roku. Najbardziej zainteresowani, czyli rolnicy, za taką karuzelą zmian nakazów, zakazów, poleceń i instrukcji wysyłanych z ministerstwa i Agencji już nie nadążają. Ale jest jeszcze drugie dno - dodatkowe nasadzenia - zdaniem plantatorów - mogą ich ekologicznym uprawom po prostu zaszkodzić. Zbyt gęste nasadzenia, przy sprzyjających warunkach, wilgotnej, parnej pogodzie będą bardzo sprzyjały rozwojowi i przenoszeniu się z krzaczka na krzaczek wszelkich chorób grzybowych. W gospodarstwach ekologicznych, trzeba o tym pamiętać, nie używa się żadnej chemii, nie stosuje jakichkolwiek oprysków środkami ochrony roślin. Plantatorzy nie maja żadnego wyboru. Jest przecież straszak agencyjnych kontrolerów, co to mogą się pofatygować na pole i policzyć - jest, czy nie ma 25 tys. krzaczków.
Śmiać się czy płakać z takich przepisów i radosnej twórczości pana ministra a może raczej jemu podległych urzędników? Jeśli wszystkiemu winna Unia - to tym gorzej dla sprawy, bo gdzie byli nasi mądrzy i rozsądni przedstawiciele rolnictwa, gdy takie pomysły wymyślano - wszystko jedno w Brukseli, czy w Warszawie? A swoją drogą co znaczy jeden telefon wykonany z telewizji do ministerstwa z prośbą o komentarz w przedstawionej sprawie.