Chociaż w woj. warmińsko-mazurskim bezrobocie jest najwyższe w kraju, pracodawcy mają kłopoty ze znalezieniem chętnych do pracy, m.in. w gospodarstwach ogrodniczych.
Każdego roku wczesną wiosną właściciele szklarni poszukują pracowników.
Niestety mają z tym ogromny problem.
- Możemy zatrudnić nawet 70
osób - mówi Teresa Mierzejewska, właścicielka gospodarstwa w gm. Stawiguda.
- Nie ukrywam, że to ciężka praca, ale nie wymaga żadnych
kwalifikacji.
Pieląc lub pikując przez godzinę rośliny można zarobić
ok. 3 zł netto. Ale najczęściej trzeba tak wytrwać przez blisko 10 godzin
dziennie. Pracownik sezonowy może zarobić 600 zł w miesiącu. - W ub. roku
złożyłem ofertę w dwóch urzędach pracy i rozwiesiłem na wsiach ogłoszenia -
mówi Tomasz Garaś, właściciel gospodarstwa ogrodniczego w pobliżu Olsztyna. -
Zamiast 30 osób zgłosiła się połowa, a kolejne trzy zrezygnowały po miesiącu.
Może zniechęcają ich niskie zarobki, ale nie możemy im więcej płacić, bo
ceny warzyw są bardzo niskie.
Katarzyna Szczepkowska z olsztyńskiego
urzędu pracy przyznaje, że dość często zdarza się, że osoby kierowane do
cięższych prac odmawiają. - Kiedy proponowaliśmy zatrudnienie spawaczom,
osoby o takich kwalifikacjach przynosiły zaświadczenie, że mają kłopoty ze
wzrokiem - opowiada Szczepkowska. - Nie było także chętnych do kopania
rowów. Bezrobotni wykręcali się, że mają chory kręgosłup.
Dlaczego
bezrobotni bez prawa do zasiłku nie chcą pracować w gospodarstwach rolnych? Ci
których pytano jako powód wymieniali najczęściej kosztowne dojazdy. - Kiedy
odliczę bilet na autobus, na czysto zostanie mi 500 zł - mówi 27-letnia
Ewelina, bezrobotna od czterech lat. - To mi się nie opłaca.
-
Jeśli oferta zawiera np. wyżywienie i zakwaterowanie, chętnych jest
więcej - mówi Katarzyna Szczepkowska.
Właściciele szklarni już
szukają innego rozwiązania. - Zatrudniamy dzieci sąsiadów, sami będziemy
pracować, prosimy o pomoc rodziny - wyjaśnia Mierzejewska. - Słyszałam od
innych ogrodników, że pracują u nich obcokrajowcy zza wschodniej
granicy.