Z dnia na dzień rozszerza się "geografia" zachorowań na tak zwaną świńską grypę, równie groźną w skutkach jak pandemia ptasiej grypy. Wirus H1N1trafił już do Europy - np. we Francji i w Hiszpanii odnotowano pierwsze przypadki zachorowań i jest tylko kwestią czasu, kiedy pierwsi chorzy pojawia się w Polsce. Ale, jak zapewnia Janusz Związek - główny inspektor weterynarii naszym świniom nic nie grozi. Podobnie wypowiadają się przedstawiciele resortu zdrowia - zagrożenia epidemią wśród ludzi w naszym kraju nie ma a oddziały zakaźne i służby sanitarne są dobrze przygotowane.
Wirus świńskiej grypy A/H1N1 najintensywniej rozwinął się w Meksyku, gdzie został wykryty po raz pierwszy i gdzie do tej pory jest ponad 150 ofiar śmiertelnych. Prawdopodobieństwo, że ktoś przywiezie wirusa do Polski choćby ze Stanów Zjednoczonych, gdzie gubernator Kalifornii już ogłosił stan zagrożenia i z Kanady jest, jak zapewniają polscy lekarze - specjaliści epidemiolodzy, niemal zerowe.
H1N1 powstał w wyniku zmutowania dwóch rodzajów wirusa grypy świń, wirusa ptasiej grypy i grypy ludzkiej. Szczep ciągle się zmienia i dlatego jest niebezpieczny dla człowieka. Opracowanie skutecznej szczepionki potrwa co najmniej dwa miesiące. Wykrycie zakażonych przez tzw. bramki termowizyjne ustawione na lotniskach jest iluzoryczne, bowiem podwyższona temperatura ciała może mieć bardzo wiele przyczyn a rozwinięcie się choroby po zakażeniu wirusem H1N1 trwa przecież kilka dni i nie od razu objawia się podwyższoną temperaturą.
Warto pamiętać, że ogniska ptasiej grypy H5N1 we wschodniej Azji nie zostały jeszcze "ugaszone" i nie są groźne same wirusy lecz ich zmutowane "odmiany" które stają się coraz bardziej lekooporne. Pandemie grypy w każdym stuleciu zbierają śmiertelne żniwo i do tego musimy się przyzwyczaić, bo skuteczne zapobieżenie jej rozprzestrzenianiu byłoby możliwe jedynie po wprowadzeniu zakazu przemieszczania się z regionów objętych zakażeniem a to jest przecież niemożliwe. Na koniec nasuwa się taka refleksja - codziennie w wypadkach ginie 15 osób, w ciągu tygodnia na polskich drogach ginie blisko 100, a w ubiegłym roku zginęło małe miasteczko liczące 5,5 tys.! I jakoś nikt nie zwołuje nadzwyczajnych sztabów, nikt się nie przejmuje. A powinien.