Naukowcy z ONZ poszukują w Meksyku źródła świńskiej grypy. Tymczasem amerykański potentat wieprzowiny, którego farmy leżą tuż obok potencjalnego miejsca narodzin wirusa, zbudował potężne imperium w Europie Wschodniej. Nie zawsze uczciwie.
Na dźwięk nazwy Smithfield Foods, amerykańskiego giganta branży wieprzowiny, Daniel Neag, rolnik z okolic Lugoj w Rumunii, niemal zgrzyta zębami. "Nie sądziłem, że oni są jak wróg, który przychodzi zabrać człowiekowi chleb sprzed ust" - mówi hodowca, który jeszcze w 2004 roku doglądał w swojej fermie 300 świń. Dziś jego firma nie istnieje.
Przez ostatnie kilka lat liczba hodowców świń w Rumunii zmniejszyła się o 90 proc - z prawie pół miliona w 2003 roku do 52 tys. w 2007. W Polsce z ponad miliona hodowców w 1996 roku po 12 latach została nieco ponad połowa. Przegrali z jedną firmą.
Kiedy upadła Żelazna Kurtyna, Smithfield Foods przeniosła do Europy Wschodniej te same metody, którymi zbudowała swoje imperium w USA: wykorzystywanie polityków do lobbingu w swoim imieniu, zautomatyzowany proces hodowli świń i brutalną inwazję na słabe rynki. Dziś Smithfield jest największym producentem wieprzowiny w Rumunii, a w Polsce zatrudnia 500 hodowców. Lokalni producenci nie umieli poradzić sobie w konkurencji z gigantem.
A gigant nie umiał poradzić sobie z epidemią świńskiej gorączki w rumuńskim Cenei w 2007 roku. Wybito i spalono 67 tys. sztuk trzody chlewnej. Teraz, gdy naukowcy znaleźli w szczepie wirusa świńskiej grypy A(H1N1) elementy pochodzące z Europy, firma zapewnia, że żaden pracownik ani wieprz nie zachorowały. Trudno jednak wierzyć bez zastrzeżeń zapewieniom potentata, który utrzymuje ogromne farmy w Meksyku i już raz nie zapobiegł epidemii.
Smithfield Foods płaciła już kary za zanieczyszczanie środowiska i uruchamianie nowych zakładów bez wymaganych pozwoleń. A kiedy Ioan Cyprian Ciurdar, wiceburmistrz Cenei, udał się do fermy na rekonesans, ochroniarz zniszczył jego aparat z dokumentacją fotograficzną. Czyżby amerykański potentat rzeczywiście miał coś do ukrycia?
7919849
1