Kto ma owce, ten ma co chce - to już nieaktualne przysłowie, bo hodowla stała się nieopłacalna. W Wielkopolsce owcze gospodarstwa masowo upadają. Kto wie, czy wczorajsze strzyżenie owiec pod Jarocinem nie było jednym z ostatnich w naszym regionie.
Któż dziś pamięta, że jeszcze w latach 80. Wielkopolska była prawdziwym owczym zagłębiem? W samym Poznaniu nad Wartą wypasało się 15 tys. sztuk. - Takich merynosów jak w Wielkopolsce nie było nigdzie na świecie. To była wełna na najdelikatniejsze ubrania - wspomina Jerzy Wachowiak, prezes Przedsiębiorstwa Rolnego "Rusko" z maleńkiej Ciświcy pod Jarocinem. W przyszłym roku jego hodowla przestanie istnieć, podobnie jak trzy inne w powiecie. - Kupię krowy. Przynajmniej zysk z mleka jest przyzwoity. Ale żeby nie było, że nie lubię owiec, kilka sobie zostawię i urządzę w pobliskim Siedleminie gospodarstwo edukacyjne - zapowiada Wachowiak. Będą tam przyjeżdżały dzieci z miasta, żeby zobaczyć, jak wyglądają zwierzęta i jak pracuje się na wsi.
W całym regionie, głównie w jego południowej części, pozostanie więc zaledwie kilka z kilku tysięcy sztuk owiec. Dlaczego? Unia Europejska daje tylko 35 złotych na owcę, ale już nie dotuje produkcji owczych skór i wełny. Natomiast ceny za wełnę i mięso są śmiesznie małe - od 3 do 9 zł za kilogram, podczas gdy na londyńskiej giełdzie australijska wełna schodzi za 7 dolarów. Kiedyś popyt na wełnę był olbrzymi, bo szła na mundury nie tylko Ludowego Wojska Polskiego, ale także czteromilionowej Armii Czerwonej. Dziś na mundury wełny prawie się nie używa, więc i utrzymywanie stad się nie opłaca.
W Ciświcy odbyło się wczoraj ostatnie strzyżenie owiec. - Merynosy to najcięższe owce do strzyżenia, bo mają pofałdowaną skórę i gęstą wełnę, więc wolno idzie - opowiada Mariusz Dankiewicz, jeden z pięciu pozostałych w Polsce postrzygaczy, który kilka dni temu strzygł owce w Hiszpanii. To dla niego hobby, a nie praca, bo na co dzień piastuje kierownicze stanowisko w firmie zajmującej się produkcją liczydeł i mierników do urządzeń rolniczych. - W całej Europie nie ma komu robić, choć płacą trzy dolary od sztuki - dziwi się. W latach 80. na strzyżeniu owiec można było w dwa dni zarobić tyle, co robotnik na budowie w miesiąc.
Dziś nie wiąże się już owiec do strzyżenia. Robi się to w wolnym stylu australijskim, trzymając owcę w pozycji zbliżonej do siedzącej: najpierw brzuch, potem jedną nogę, grzbiet i drugą nogę, tak aby utrzymać ciągłość wełny. Jeden wielkopolski merynos strzyżony 2-4 minuty może dać nawet 4 kilogramy wełny. W Australii idzie to szybciej, bo tam nie strzyże się brzuchów. Mimo tego australijska wełna jest najpopularniejsza na świecie. Jest tam 260 mln owiec, więc strzyżenie trwa cały rok. - Naszej wełny nikt nie kupuje. Nawet polskie garnitury robione są z australijskiej - mówi drugi z postrzygaczy, Ireneusz Otwiaska.
Ale polskie maszynki do strzyżenia owiec do dziś uważane są za najlepsze na świecie. Tyle tylko, że za kilka lat w Wielkopolsce nie będzie do czego ich użyć.
5834778
1