Na początku była nadwyżka mięsa. Wieprzowiny. Nikt z nią nie umiał sobie poradzić - magazyny pęczniały od interwencyjnego skupu. Postanowiono więc je nieco opróżnić i z 15 tys. ton wieprzowiny, wyprodukować 7 tys. ton konserw, a te rozdać biednym. Założenie szczytne, gorzej z realizacją...
Najpierw ogłoszono przetarg na produkcję konserw. Od razu po tym był skandal – okazało się bowiem, że pierwszymi beneficjentami rządowej akcji charytatywnej są bynajmniej nie biedni, ale kilka bogatych zakładów mięsnych. Według mniejszych firm, ich wielcy koledzy na akcji zarobili ponad 20 mln zł, a biednych ludzi pozbawiono niemal 10 milionów porcji mięsa. Sprawa trafiła do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumenta oraz Najwyższej Izby Kontroli. Jednak pomimo protestów zamówienie realizowano dalej. W tym czasie wojewodowie zbierali zapotrzebowanie na zapuszkowane mielonki i pasztety, a centrala obliczała, jak duża powinna być porcja. Wkrótce okazało się, że potrzebujących jest 3 mln osób, a średnia racja to 1,5 kg konserw.
W kolejce ustawiły się setki organizacji. Ustawiły się i... czekają, bo choć akcja mogła ruszyć już jakiś czas temu, to nie ruszyła, bo pasztety dowieziono dopiero dzisiaj.
Norma na jednego podopiecznego pozarządowej organizacji jest ponad dwa razy większa niż w instytucjach podlegających państwu. Stało się tak, bo zanim jeszcze konserwy trafiły do potrzebujących, dokonano podziału mięsa bez uprzedniego wyliczenia ilu podopiecznych podlega poszczególnym instytucjom.