Ponad siedemdziesięciu rolników nie może wyegzekwować od spółki "Wojbórz" w Grodkowie na Opolszczyźnie pieniędzy za dostarczone tuczniki. Rolnicy zbierają się codziennie pod bramą zakładu, który nie płaci im jak się okazuje, już od kilku miesięcy. Z szefem rzeźni, który pojawia nieoczekiwanie i na krótko nie można się skontaktować.
Początkowo nic nie zapowiadało kłopotów spółki funkcjonującej na terenie dawnych zakładów mięsnych Maks w Grodkowie. Rolnicy dostawali pieniądze od ręki, a później po czterotygodniowym terminie. Płatności skończyły się w styczniu. Wśród okolicznych producentów trzody chlewnej, którzy odstawili do zakładu tuczniki, są tacy, którym firma jest winna 600 zł, a dotychczas wypłaciła z tej kwoty 50 zł. Ostatnią zaliczkę prezes firmy wypłacił przed tygodniem, a poprzednią w Wielki Czwartek.
W zakładzie wyłączono prąd i gaz – nie ma więc mowy o produkcji. Tymczasem do firmy przyjeżdżają wierzyciele, którym spółka jest wina po kilkadziesiąt tysięcy złotych, by odzyskać chociaż część należności. Rolnicy na razie składają zawiadomienia na policję, ale ciągle mają jeszcze nadzieję na odzyskanie chociażby części pieniędzy. Na razie jednak na pociechę zostaje im tylko treść wywieszki podpisanej przez prezesa. – W związku z przejściowymi problemami w dokonywaniu płatności za dostarczony żywiec potwierdzamy naszą nieodwołalną wolę wywiązania się w całości ze wszystkich naszych zobowiązań.
Dobra, nieodwołalna wola prezesa niewiele dała rolnikom, którzy pod bramą zakładu spotykają się codziennie. Producenci chętnie odpowiadali na nasze pytania, nie chcieli jednak ujawniać swoich nazwisk. Boją się, że nie dostaną ani złotówki. Na razie codziennie podpisują się na liście oczekujących i po kilkugodzinnym oczekiwaniu rozchodzą się do domów. Powinien przyjechać ktoś z władz, np. prezydent i zainteresować się naszym losem. Przecież ta spółka oszukała pół Polski – mówią rozgoryczeni